Wiecie? Nie możemy się teraz (kiedy wiemy, że stąd wyjeżdżamy) dość nachapać tej Ziemi. Zupełnie nagle zorientowaliśmy się, że w najbliższej okolicy jest cała, nieprawdopodobnie wielka masa rzeczy, których nie pokazywaliśmy nigdy na blogu, (bo co za problem wsadzić Gościa w auto u nas w Łopuchowej i wywieźć tych kilkanaście kilometrów w którąkolwiek stronę, czy wybrać się na pieszą wycieczkę, od niechcenia pokazując po drodze zupełnie "bezpańskie" Cuda, przy których wszystkim opadają szczęki?)
Nie wspomnimy, przez skromność, że i "pod domem" jest czym oko nacieszyć. Skromność jest tu wyjątkowo nieskromna, bo żadnej naszej zasługi w tym nie ma.
Perygeum księżyca. (Widoczek jak z płótna Beksińskiego. :D )
Nie mogliśmy się doczekać motyli, to Mama wzięła i i zrobiła nam takiego giganta z nitek. :D
Pierwszy, obowiązkowy u nas przystanek w drodze na południe to Broniszów i rosnąca kiedyś przy dworze przepotężna lipa.
(Zdjęcie naszego Przyjaciela - Łukasza Grudysza, z października, lepiej niż On nie potrafimy pstryknąć tego OGROMNEGO drzewa.)
W Broniszowie w styczniu roku 1846 urodził się niejaki Karol Olszewski. Jego Ojciec - Jan był zarządcą tutejszego folwarku i zachowała się poruszająca relacja o tym, jak to (kiedy 18 lutego się chłopy ruszyły na "krwawe zapusty" "rżnąć surdutowców") porwał do sań miesięcznego Synka i uciekał zaśnieżonymi polami w stronę Ropczyc "co koń wyskoczy", a chłopi gonili na dworskich koniach. Na zakręcie malutki Karolek wypadł w zaspę. Ojca chłopi dogonili i zatłukli, natomiast Karolka podnieśli ze śniegu i oddali Matce - Annie ze Zwolińskich, wyświadczając tym samym nieoszacowaną przysługę światowej Nauce. Czym przysłużyło się pijane, ciemne chłopstwo Nauce? Otóż 37 lat później "mały" wielki Karolek wraz z Zygmuntem Wróblewskim skroplił tlen, azot, oraz argon. Pierwszy raz na tym świecie.
A to następna wiocha za Broniszowem, czyli Glinik i jego przepiękne, płaskorzeźbione XIX w. kapliczki. Tutaj z kolei w folwarku na Lipowcu (nazwa jednego z przysiółków) urodził się w 1874 r. Jerzy Żuławski - prekursor polskiej literatury fantastycznonaukowej. Zmarł na wojenny tyfus w 1915 roku w Dębicy.
Jest Autorem m.in. , do dziś przez wielu, nie tylko polskich, znawców gatunku uważanej za "kultową", tzw "Księżycowej trylogii" (
1. Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca, 2.
Zwycięzca,
3.Stara Ziemia).
Zaraz za Glinikiem jest Wielopole Skrzyńskie Tadeusza Kantora (i Marcina Dańca :D), ale tu zatrzymamy się tylko na chwile i to w drodze powrotnej, żeby opowiedzieć pewną bardzo smutną historię.
W Wielopolu skręciliśmy na lewo i w górę. Na Nawsie i Grodzisko. (przepiękne panoramy - polecamy trasę choć droga kiepskawa).
Naszym głównym celem jest bowiem zrobienie zdjęć pewnemu "dziwunowi" w Strzyżowie.
Powyżej już Strzyżów, a właściwie jeden z dwóch strzyżowskich pałaców. Ten (w jego obecnym kształcie) postawili sobie Skrzyńscy, a rozbudowali Wołkowiccy.
(Przed Skrzyńskimi siedzieli tu zarządcy Wielopolskich.)
Budowla jest architektonicznie dziwna, typowo eklektyczna.
Ale widać geniusz architektów:
całość jest lekka
i wcale nie przerysowana.
Zachowały się przyzwoite (w porównaniu z innymi) resztki niegdyś wspaniałego, kilka razy większego niż teraz, parku.
Dziś mieści się tu Dom Dziecka. Zgadało się i z jednym Wychowawcą i z panią Dyrektor (przefajni Ludzie!) i dzięki właśnie uprzejmości Pani Dyrektor mogliśmy zobaczyć ocalałe w jednej jedynej sali resztki oryginalnego wystroju pałacowego ( kominek, piec i sztukaterie).
Ponoć zaglądali tu niedawno ostatni właściciele, ale Pani Dyrektor twierdzi, że nie planują starać się o odzyskanie własności.
Nie dziwi nas to. Kiedyś na ten pałac robił pięćdziesięciohektarowy folwark. Utrzymać teraz takie coś, to nieprawdopodobne koszty.
A oto jesteśmy już prawie u celu. Strzyżowska Fara. Kamień węgielny wmurowano w 1401 roku, a konsekrował świątynię w 1494 r. biskup krakowski Fryderyk Jagiellończyk.
Tak w ogóle to, acz początki Strzyżowa sięgają ponoć tylko IX w. (kiedy to zbudowano tutaj wiślańską strażnicę Strzeżno), to biorąc po uwagę, że "dwa kroki" dalej znajdowało się ogromne "miasto" epoki brązu (mowa o osadzie w Trzcinicy, której poświęcimy osobny wpis) zwane "karpacką Troją", można pofantazjować i przesunąć "starodawność" Strzyżowa znacznie dalej.
Tylko po co? :D
Swoją ścieżką, to ciekawe, potężna Trzcinica zniknęła z ludzkiej świadomości na wiele wieków, niedaleko od nas ( w inną stronę) w Braciejowej, tylko wprawne oczy wypatrzą na zaoranym wzgórzu Okop zarysy ogromnych wałów potężnego i groźnego grodziska "Głodomank" (o którym jeszcze w XV w wspomina Długosz), a takie "Strzeż-no" trwa i ma się świetnie. I bardzo dobrze! Strzyżów jest jednym z naszych ulubionych miasteczek.
Chrzcielnica "tylko" z XVII w. Wyeksmitowana z wnętrza świątyni. Czemu??? Może zbyt kłuła w oczy w barokowym wystroju?
Ale, ale !!! Oto i główny cel naszej wycieczki! Widzicie "Dziwuna"?
"Dziwun" w zbliżeniu.
("Dziwun" to, naturalnie, nazwa ukuta przez nas.)
Są tylko dwa możliwe wyjaśnienia obecności Dziwuna w tym miejscu.
(Źródła na ten temat milczą.)
1. "Dziwun" jest pogańskim bóstwem wmurowanym w mur kościoła na despekt. (Acz na tyle wysoko, żeby nie można mu było po wyjściu z Fary zapalić ogarka! :D )
2. Dziwun jest archaiczną rzeźbą chrześcijańską i dowodem, że chrzest który przyszedł z Piastami nie był na tej ziemi niczym nieznanym.
Wolno stojąca, kamienno ceglana wieża.
Fara strzyżowska byłaby przepiękna gdyby nie te paskudne białe, koszmarnie gładkie fugi między "łamanymi" kamieniami. Cholera ! Starodawny mur wygląda przez to jak pseudokamienna wykleina z wyprzedaży w tesco. :/
Jak przystała na prawdziwą staroć do zakrystii się nie wchodzi, tylko schodzi.
Ładna kowalska robota.
Drzwi na dzwonnicę też z metalu.
Złomiarze się pewnie skręcają z chciwości. I dobrze im tak. :D
Ulica Dąbrowskiego. :D Cała długość. :D I szerokość. Uwielbiamy takie uliczki, ech.
Uwielbiamy też oglądać rewers rynkowych, reprezentacyjnych kamieniczek.
Wszystkie prawdziwe Starówki na całym świecie wyglądają od tyłu tak samo. Łamane dachy i sterczące wieże.
W Strzyżowie jest naprawdę znacznie więcej do pokazania, ale po wizycie u "Dziwuna" zaczęło się nam już troszkę spieszyć, Szybciutko więc donosimy, że dworzec kolejowy z 1910r. też wart zainteresowania i pomyszkowania.
Chcieliśmy zajrzeć jeszcze tutaj.
Obejrzeć barokowo-klasycystyczny pałac Dydyńskich z 1786 r. przy ujściu Stobnicy do Wisłoka.
Takie wiszące mosty to dla Prezesa pierwszorzędna zabawa.Niestety, odkąd pojął tajemnicę aparatu fotograficznego zbyt sobie bierze ostatnio do serca pozowanie. No i trudno uchwycić go, nadgorliwca, bez głupiej miny :(.
Oto i rzeka Stobnica z wierzbiną, jak zawsze udowadniającą, że warto żyć. A ziemię, na której rośnie woda wyrzeźbiła w jaskółkę. Widzicie?
To właśnie przy tym pałacu już dawno temu skrystalizowała się nam koncepcja, o której często wspominamy, że takie wiejskie rezydencje bez tych wszystkich parków, ogrodów i zabudowań gospodarczych, z którymi tworzyły całość, są jak żołnierz w hełmie i z karabinem, ale bez gaci.
Przy Pałacu - Frasobliwy i suszące się gacie..
Frasobliwy, acz ładny, chyba sam czuje, że coś tu jest mocno "nie halo".
Uwierzcie, że trudno zrobić tej rezydencji takie zdjęcie, żeby w kadr nie właziło paskudne, socjalistyczne dziadostwo, przed głównym wejście są może 3 metry miejsca i dalej budynki POM-u.
W każdym razie jeżeli ta strażnica Strzeżno gdzieś stała, to tutaj. W tym miejscu. I Dydyńscy i ich poprzednicy budowali na starych fundamentach.
Dziś mieści się tu Dom Samopomocy Społecznej i Społeczne Muzeum Regionalne prowadzone przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Strzyżowskiej.
Relikt. Nic więcej z dworskiego parku się nie ostało.
Smutno się zrobiło, więc pora znów na huśtawkę.
I znowu zabawa - przednia.
-Co jesz?
-Mięsko!
-A skąd masz?
-A przypełzło! :D
(Nie ma w tym nic śmiesznego!!!! - tak powie każdy, kto ma swojego Prezesa!)
Jeżeli dwór Dydyńskich był akcją, to Wiśniowa jest re-akcją!
Właśnie dwór w Wiśniowej pokazuje, że nawet przy ogólnym zaniedbaniu (i rujnacji, jak na tym zdjęciu) to jeżeli ostały się pierwotne założenia, łatwo odkryć genius loci .
,Rządcówka.
I Pałac. Naturalnie zupełnie inny niż kiedy stał sobie jako dworek myśliwski samych Firlejów!
Gdzieś tutaj w Polskim Złotym Wieku zgubił serce Jan Firlej, marszałek wielki koronny.
Jednakowoż, jak na męża stanu przystało zgubił je baaardzo rozsądnie, bo dla siostry ówczesnego naszego rodzimego Rockefellera - Seweryna Bonera (bankiera Zygmunta Starego).
Akurat tu, w Wiśniowej, zamknięte drzwi są jawnym zaprzeczeniem historycznej prawdy. Kiedy pałac kupił hrabia Mycielski, stworzył tu wręcz galicyjskie centrum kulturalne. Bywali tu Józef Mehoffer, Leon Chwistek, Tytus Czyżewski czy Jan Cybis...
Właściciele Wiśniowej prowadzili Księgę Domową i chwała im za to. Czytamy w niej: "
tu jest Wiśniowski Barbizon (...) wszyscy łagodnieją, tym więcej, że goście nie mają na wsi bieżących kłopotów. (A póki spokój, to my możemy się zastanowić nad każdą plamką na płótnie, nad każdą nutą w partyturze." Tak czytamy. A widzimy pałac opuszczony, mało, że zamknięty na głucho - okna zasłonięte są ściągniętymi z futryn, pałacowymi drzwiami.
Miejsce jednak przyciąga. Nie tylko magią minionej świetności.
Nikt tu nie wpadł na haniebny pomysł zdewastowania do szczętu dworskiego parku. Niektóre z dębów mają po 700 lat!
A oto wymarzone miejsce na męskie zabawy.
Każdy chłopak marzy o takiej wielofunkcyjnej kryjówce. Toż to i wigwam i czołg i statek kosmiczny i forteca niezdobyta! Do wyboru, do koloru, jak to mamiono w socjalistycznych Domach Towarowych.
I Prezes i Tata nie mogą się nacieszyć zdobytym i zaanektowanym miejscem.
Mamę zaprosili, ale na krótko (każdy wie, że baba na pokładzie ściąga nieszczęścia i kłopoty).
Oto, co widać, gdy popatrzeć w górę
tego niesamowitego dębu, któren życie ukochał tak, że trwa na przekór prawom realistów.
W wiśniowskim parku, jak widać, tu i ówdzie wyrastają Prezesy (głównie jeden, ale za to wszędzie).
Zdjęcie niewyraźne, ale za to śmieszne. :D
Jednak wszystkie parkowe ścieżki prowadzą do ....
... dębowej dziury. Jej czeluść wsysa, pokarm dla wyobraźni niewyczerpany. To czar, który nie mija.
Okalające park oficyny są w stanie agonalnym.
W środku zupełnie pusto i tylko las stempli. Szkoda. Tyle powierzchni....
Słońce zaczęło świecić rudo, czas było wracać.
Więc jeszcze tylko obecane wcześniej Wielopole Skrzyńskie i... nie "kantorówka", urokliwy ryneczek, ładny kościół, kilka pięknych drewnianych willi i miejsce po Zamku, tylko... no właśnie, historia pewnego, objazdowego kina, którą upamiętnia ten pomnik..
Otóż zajechało to Kino z komedyjką
Sprawa do załatwienia 11 maja 1955. Film wyświetlano w drewnianym baraku z zabitymi deskami oknami zaraz po nabożeństwie majowym. Weszło na seans ok 200 osób. Cóż, takie Kino to przecież WYDARZENIE! Operatorzy palili papierosy pod wódeczkę i właśnie od papierosa zajęło się błyskawicznie 18 kg taśmy celuloidowej rozrzuconej na stole. Operatorzy uciekli. Widzowie... Nie wszyscy...
Strażacy, (którzy pojawili się po 11 minutach) po przewróceniu ściany zobaczyli tylko płonące zwłoki dzieci.
Długo wahaliśmy się czy pokazać Wam zdjęcie płyty pamiątkowej z nazwiskami i wiekiem ofiar śmiertelnych, ale zrezygnowaliśmy. Dość powiedzieć, że w czasie całej II W Ś zginęło 26 mieszkańców Wielopola. W pożarze zginęło 58 osób. Głównie dzieci. Nie było rodziny nieokrytej żałobą.
I jeszcze jedna "Rzecz". Niezwykła. Kazimierz Gąsior wyniósł trójkę dzieci i zginął, kiedy wrócił po czwarte.
ZAPRAWDĘ CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI !
(Po tym pożarze zmieniono kinowe i teatralne przepisy pożarowe na całym świecie. )
Pomnik stoi na miejscu baraku.
(Jeden z dziadków Prezesa bywał na każdym seansie w tej budzie, dopokąd nie wyjechał z pobliskich Ropczyc na studia do Krakowa, gdzie kin miał wreszcie pod dostatkiem. Ergo, gdyby nie studiował, nie zostałby dziadkiem Prezesa prawdopodobnie.)
A to trofiejne, malowane gliniaczki.
Wyciągnięte z kupy śmieci w krzaczorach pod wiśniowskim pałacem.
Dopóki będzie tyle samo ludzi wyrzucających gliniane doniczki dla zastąpienia ich cudnym plastikiem i ludzi wyrzucających cudny plastik dla glinianych malowanych donic, ten świat będzie się kręcił w odpowiednią stronę!
I tym optymistycznym akcentem kończymy.