czwartek, 23 września 2010

Nasze wrześniowe włóczęgostwo

Są tacy mądrzy ludzie, którzy twierdzą, żę do 21 września jest u nas lato. Bociany nie mają jednak chyba uniwersyteckiego wykształcenia.... Jesień idzie (a może Wiesiek?), tak czy siak nie ma na to rady... Rozmokły nam piesze trakty w wrześniowych nieustannych siąpawicach., ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trzeba tylko się uprzeć! Dwie niedziele spędziliśmy na samochodowych włóczęgach. Trzeba się zaprzyjaźnić z ziemią, na której chcemy żyć. No to nasamprzód trzeba się poznać...



Postanowiliśmy odwiedzić cerkiew w Piątkowej, o której piękności wieść niesie daleko. Wieś kiedyś nazywała się Piątkowa Ruska i należała do najbardziej ludnych w okolicy. W 1921 r. mieszkało tam 2118 osób (1727 grek., 283 rzym. i 108 mojż.). Cerkiew od 1947 roku jest nieczynna. Jak nieczynna, to okazało się , że droga do cerkwi też.
Co robić mamo?

Mama nie wie, Tata nie wie, a Synek myśli nad rozwiązaniem....
Droga alternatywna ma kłopoty z utrzymaniem się w pionie i braki w uzębieniu.
A Ona kusi......
Aż skusiła! (Ale Mama musiała pokonać przeszkodę boso, bo w butach zjeżdżała do wody.Ot, kiepskie buty!)
Prezes przekroczył czarowne wejście na teren cerkwi. To w takich miejscach filozofowie zapytywali: "Kultura czy Natura?" - i nie dostawali odpowiedzi...
Cerkiew nad drzwiami datowana jest na 1732r., ale sądząc po bryle i znanych ekspertom szczegółach można przypuszczać, że jest to jedynie data przebudowy.
Jest to Świątynia grekokatolicka
pod wezwaniem świętego Dymitra. Śliczna. Serce się kraje, że opuszczona, choć trzeba przyznać, że baaaardzo jej do twarzy w jesiennej szacie (dosłownie!). Pewnie, gdyby miała opiekuna, zmiótł by ją z dachu.
Prezes zwiedzał w zadumie.
A tu, zdjęcie wybaczcie, że nieostre. Zrobione jest przez dziurkę od klucza. Ciekawska Mama (niewieście maniery) podejrzała, że zamiast posadzki w środku wysypany żwir, a w miejscu ołtarza owe szczątki przycerkiewnych nagrobków. Niby nic, a ile poezji....
Żadna Kasia i żadna miłość nie usprawiedliwia bestialstwa wobec zabytku. KASIU, RZUĆ WANDALA!!!
Jak zawsze przy cerkwi groby. Samotne. Zarośnięte. Bezimienne. A kto wie, czy nie lepiej tu niż na cmentarzach pełnych zgiełku i kolorowych szkiełek?




A Cerkiew wciąż z wdziękiem pozuje:
Dodatkowy urok to nieczęsto spotykane "soboty" czyli owo charakterystyczne opasanie wsparte na kamiennych (gdzieniegdzie znać, że otynkowanych niegdyś) słupach.
Droga powrotna okazała się zajęta przez smoki :-). Dobra - smoczki.

Dzielny Bąbel przodem....
.... a na holu Mama.
Babuniu!!!! No i po co te nerwy? Jestem cały, zdrowy i suchy! Takie dziurawe kładki to dla mnie PIKUŚ!
Zadowolony z siebie Prezes z entuzjazmem ruszył dalej zaprzyjaźniać się z okolicą
i okoliczną fauną ( zaskroniec był tym, zupełnie niewiadomo czemu, mniej zachwycony niż Bąbel).
Kolejny przystanek w Jaworniku Ruskim, wsi położonej baaardzo urokliwie, wspinającej się uparcie na szczyt całkiem nielichej góry. Zatrzymała nas, jakżeby inaczej, cerkiew z białą dzwonnicą - bramą.

Cyprian postanowił najpierw sprawdzić, co tu jest do zwiedzania prócz cerkwi (wszak to druga jednej niedzieli!).
Krajobraz okazał się wart wspinaczki!
Potem zajął się Prezesunio Cerkwią. stosunkowo niestarą, bo zbudowaną na miejscu starszej w 1882r.
Świątynia także pod wezwaniem św. Dymitra największe cuda kryje w środku: a to ciekawą polichromię i niemal kompletny ikonostas. Po wojnie cerkiew była użytkowana jako filialny kościól rzymsko-katolicki.
Ale o tym jedynie wiemy. Nie widzieliśmy. Zamknięte. Na głucho. Przez dziurkę od klucza nie widać nic (Mama sprawdziła!). Od 2000r. nabożeństwa rzymskokatolickie odbywają się w nowo wybudowanym kościele.
Żegnajcie więc i te cerkiewne banie.
Jawornik Ruski zdobywa szczyt góry, a tam, niewiele poniżej drogi jeszcze taki tajemniczy, duży budynek, tak naturalnie wpisujący się w w pogórzański krajobraz. Nic nie wiemy o tym budynku, ale kiedyś zboczymy specjalnie, by się dowiedzieć.
Nawet małe chatynki umieją walić się tak, by harmonijnie wkomponować się w tę ziemię.
Przystanęliśmy i my na rozdrożu pozachwycać się.

Podumać.
Pokochać.
Kilka kilometrów dalej znów cerkiewna bania każe nadepnąć hamulec.
Cerkiew w Siedliskach. Zbudowana w 1860 roku na miejscu starszej. To świątynia grekokatolicka pw. św. Michała Archanioła, którą rozbudowano w 1913 roku. Od 1949 r. cerkiew była użytkowana jako kościół rzymskokatolicki. Niestety nie zachował się ikonostas cerkiewny.

A tuż obok Tatę zachwyciła stodółka o niezwykle archaicznej architekturze...
A tu już wyłania się Zamek w Dąbrówce Starzeńskiej.
A raczej to, co z niego zostało - romantyczne ruiny. Kiedyś górował nad wsią naprawdę imponujący zamek zbudowany na planie czworoboku, groźnie otoczony narożnymi basztami....
Tak wygląda renesansowe " światełko w tunelu". Pierwszy dwór powstał tu bowiem już w XVI w., wymurowany dla ówcześnie tu "panujących" Stadnickich,
a w 1945 roku zabudowania zostały wysadzone przez oddział UPA .
Co się nie rozsypało, to zostało.
W 1789 roku wieś wraz z zamkiem kupił Piotr Starzeński, którego rodzina zamieszkiwała w Dąbrówce do II wojny światowej. Zamek w tym okresie mieścił wiele dzieł sztuki, a także bogatą bibliotekę. W drugiej połowie XIX wieku rodzina ta zbudowała dwór wykorzystując skrzydło wschodnie zamku oraz adaptowała baszty na cele mieszkalne.

Ostatnimi czasy podobno konserwator zabytków ma pieczę na ratowaniem. Rusztowania widać. Trawa na placu budowy mówi, że jeśli ktoś tu pracował, to raczej nie w tym roku. Może to za sprawą archeologów?
Park jest także tylko cieniem dawnej świetności. Ta alejka to chlubny wyjątek.
Zamkowa Kaplica nosi już ślady renowacji. Mama podglądaczka mówi, żę w środku jeszcze "plac budowy" :-(. Musicie uwierzyć na słowo, bo w tym miejscu bakterie w aparacie zdechły, a niedziela chyliła się mocno ku poniedziałkowi....
W tygodniu najważniejszym wydarzeniem był alpinistyczny wyczyn Bąbla.
Na prośbę Taty pokazał, jak się tam znalazł.
I po sześciu dniach niczym niezakłócanej harówki dotrwaliśmy do kolejnej niedzieli. Cel podróży - Ulucz. Po drodze jednak znów coś do nas zamrugało.
Śliczna stara kuźnia stojąca tuż przy skręcie z głównej (hahaha) drogi do Obarzyma.
Cudowny właściciel kuźni odkrył przed Tatą jej wnętrze
pełne różnych zabytków techniki, które jednak w mrokach kuźni z rzadka jedynie dały się sfotografować jako tako.... (Ot, pożyczony aparat nieoswojony jeszcze).
Przed kuźnią ręcznie robione (jak????) koło szlifierskie z piaskowca. Pan Kowal mówił, że to ciężka praca była takie koło zrobić.
A oto i gościnny Pan Kowal - lat 80.
I zamek w kuźni oczywiście jego roboty.
Obarzym okazał się wioską prześliczną, pełną pięknych drewnianych starych obejść zawieszonych na stromiźnie wzgórz ponad szosą. Dotarliśmy do domu o niezwykle dla nas atrakcyjnym szyldzie:
Okazało się niestety, że ostał się tylko szyld, a dom został wywieziony do Skansenu w Sanoku. Ale kto szuka, ten znajdzie. Tył seledynowego domku okazał się.... niespodziewanie śliczny i stareńki :-)

W Obarzymie przycupnęła też niewielka cerkiewka, obecnie użytkowana jako kościół rzymskokatolicki. Kiedyś była świątynią grekokatolicką pw. Wniebowstąpienia Pańskiego.
Klucze są w kamienicy tuż obok, my jednak mieliśmy pecha i dysponenci nie mieli czasu otworzyć nam wnętrza. (przez dziurkę nic znów nie było widać :-( )
Cerkiew zbudowana została w 1828 roku, a rzadko spotykaną osobliwością jest to , że jest budynkiem jednoprzestrzennym na planie ośmioboku.
Taaaa....k . Cyprian był zachwycony mogąc zbiegać z górki na pazurki, a Mamie serce ze strachu trzepotało, na myśl o możliwej premii ornitologicznej synka.
Tego jeszcze Bąbel nie widział. Auto płynie rzeką!!!!!


Po chwili zadumy nastał czas badań,
niestety, ograniczanych przez nadopiekuńcza (?) Mamę.
Na koniec Prezes pokierował ewakuacją.
Taką właśnie urokliwą drogą wysadzaną dębami na imponującej długości zbliżaliśmy się do Ulucza.

Tutejsza cerkiew należy do arcy arcy cerkwi. Mówi się, że istnieje tu od XVI w. i należy do nielicznych zachowanych cerkwi warownych. Była cerkwią klasztorną osiadłych tu Bazylianów. Do II wojny światowej była celem pielgrzymek.
Droga ku niej stroma i długa, cóż położenie strategiczne.
Wciąż jeszcze poznać łatwo wały, zza której się wyłania.
cudna
ciepła i gościnna.


Bąbel się zachwycił po swojemu,
a Tata po swojemu.
Zachwycali się też razem, a jakże!
Ale Tata zgubił tu serce..... Stukal, wąchał, badał, wzdychał z rozkoszy. Kiedyś, bo teraz go przy komputerze nie ma, podopisuje, podopowiada, jakie tu smaczki, jak chodzi o drewnianą architekturę cerkiewną. Na pewno! Póki co, kilka zdjęć detali. ( najciekawsze i tak n ie wyszły, bo za mało światła było, albo za kiepscy fotografowie.....)






W Uluczu urodził się autor muzyki do hymnu Ukrainy.
A wokół takie drzewa, że doprawdy żal, że nie mogą opowiedzieć, co widziały.

I groby ciche, bezimienne, otulone zielenią.
Cerkiew w Dobrej Szlacheckiej nie przyprawiła nas, po wizycie w Uluczu, o nagłe bicie serca.
Tylko do czasu...
Żuchwy zbieraliśmy z asfaltu patrząc na jedyną zachowaną w Polsce cerkiew bramną!!!!! Nad bramą fortyfikacji sytuowano świątynie w średniowieczu. Ta jest co najmniej XVII-wieczna!
Prezes nie byłby sobą, gdyby nie spróbował dostać się na górę....
Cerkiew "wewnętrzna, pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, datowana jest na 1879r., choć także prawdopodobnie jest starsza. Teraz pełni rolę kościoła rzymsko-katolickiego.
Przez szparę w drzwiach tym razem podejrzany ikonostas...

Naprawdę nie mogliśmy ukryć zaskoczenia, wzruszenia i radości. Cudowne jest spotykanie w drodze takich niespodzianek - czyli, jak widać, dobrze czasem nie być szczegółowo przygotowanym do krajoznawczych wojaży!
Obok kompleksu cerkwi przycupnęła w Dobrej Szlacheckiej śliczna kamieniczka na planie kwadratu.
Od drugiej strony wspomnienie po ganku.... Niegdysiejsza plebania? Może...
Jeszcze jeden śliczny domek w sąsiedztwie świątyń.
Krzyż z drewnianą figurką w ogródku przez drewnianym domkiem na skrzyżowaniu Hłomcza - Łodziny
Cerkiew greckokatolicka pw. Soboru Najświętszej Maryi Panny w Hłomczy zbudowana została w 1859r.( jak zwykle na miejscu starszej).
Obok postawiono murowaną z kamieni dzwonnicę. Jeden z dzwonów datują na 1668r.!

W dziurce od klucza czarno, a szkoda, bo ikonostas zachował się, a cerkiew po wojnie pełniła funkcję świątyni prawosławnej (!). Dopiero od 1990 roku znów jest parafią greckokatolicką. Klucz do cerkwi ponoć w domu niedaleko, ale znów mieliśmy pecha....
Przy cerkwi wzbudzające respekt wielkie, stare, cudne dęby. Nie ma na nich tabliczek, że Pomniki Przyrody. Mamę to dziwiło, Tata stwierdził, że świętych drzew i tak nikt nie ruszy, więc im ochrona państwa niepotrzebna. Może i racja.

Do Łodziny trzeba skręcić specjalnie i wspiąć się na szczyt góry. To tam rozsiadła się ta śliczna wioska. I tak, jak w większości miejscowości świątynie, aby się wyróżniały, sytuuje się powyżej domostw, tak tu, (aby ją wyróżnić?) maleńka cerkiewka przycupnęła poniżej domów, w cichej dolince na samiuśkim końcu drogi.
Wybudowano ją w 1743 r., ok. 100 lat później wyremontowano. Z XIX w. pochodzi zachowany tu ikonostas, którego, oczywiście, nie zobaczyliśmy...
Cerkiew greckokatolicką pw Narodzenia Najświętszej Marii Panny po wojnie zamieniono w kościół rzymskokatolicki.
I tu znów aparat odmówił posłuszeństwa z przepracowania, a my, nasyceni wrażeniami zawróciliśmy ku Kosztowej. Wycieczki, o których czytacie, traktujemy jako rekonesans. Wrócimy tu jeszcze. Zobaczyć więcej, dowiedzieć się więcej. :-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...