Mylą się całkowicie Ci, którzy sądzą, że zapustne szaleństwo zawsze było tylko wygodnym pretekstem do obżarstwa i opilstwa przed nadchodzącym Postem.
Zapusty-Mięsopusty w tradycji ludowej to przede wszystkim cały, trwający trzy dni przed Popielcem, cykl magicznych zachowań , tańców, śpiewów, obrzędowych posiłków, oprowadzania po domach Masek symbolizujących siły witalne, które kończyły okres obrzędów Zimowych.
Ich wyraźnie bachiczny charakter to nic innego, jak zaklinanie Przyrody, aby się obudziła i mnożyła. Ludziom ku dobremu, a Panu Bogu na chwałę!
A że przy okazji można się było solidnie opić i nawtykać, cóż... niektórzy twierdzą, że każda okazja jest po temu sposobna. :D
Jeszcze do niedawna we wszystkich bez mała pogórzańskich wsiach pojawiały się powszechnie w tym okresie, a niekiedy i wcześniej, nie wiadomo skąd wyłążące, przerażające, rozhulane Droby.
Profesor Brückner w swojej „Encyklopedii Staropolskiej”, znajduje samą formę niektórych obrzędów, jako zapożyczenie z średniowiecznych, miejskich zwyczajów niemieckich i niewątpliwie ma rację, nie ulega jednak chyba kwestii, że sens ich jest dawniejszy i one same, przez zasiedzenie u nas, zyskały sobie polski indygenat.
Droby to postacie z zupełnie innego świata.
Świadczą o tym nie tylko przekręcające zupełnie naturalny porządek Świata maski i przebrania, ale przede wszystkim słoma, którą owijano siebie i noszone przez Drobów cepy.
Słomy używano nie dlatego, że wszędzie w każdym gospodarstwie była, tylko ze względu na jej symbolikę.
Otóż, jeśli tylko chwilkę się zastanowić, to oczywistym się staje, iż jest to relikt kultu Zmarłych.
Trudno chyba znaleźć coś, co bardziej dosłownie niż słoma mogłoby Ich wyobrazić!
Stąd specjalne znaczenie pojawiających się w rozmaitych obrzędach słomianych antropomorficznych kukieł.
Droby na przykład nosiły ze sobą słomianą ”cyganichę” i „lo Nij” zbierali datki bo:
„Pon Bóg ni mioł i my ni momy!”
Zatańczywszy więc z Gospodynią raz i drugi, wypiwszy kielicha z Gospodarzem wrzeszczał taki usmarowany sadzami Cudak zza świata np.:
„Mojo Poni Gospodyni
wyliźcie na faske
zdymcie mi kiełbaske
ale nie żnijcie blysko rynki
zebyście se nie zodoli mynki!
Wyliźcie na wyrek
zdymcie mi syrek!
Dejcie mi joj pinć
a bede Wosz zinć!
Jak kawałek kiełbasy był „za mały” kukiełka potrafiła złośliwie wylądować w garze z zupą jeżeli natomiast poczęstunek był "uczciwy", wzlatywała aż po tragarz,
(któren sam w sobie też ma przecież swój magiczny wymiar)
aby takie wysokie zboże gościnnym Gospodarzom urosło.
Zapustne figle i wymuszanie gościny to zwyczaj powszechny i nieśmiertelny, kultywowany również z zamiłowaniem, acz w nieco strywializowanej i uproszczonej formie, przez szlachtę. Wystarczy zerknąć na przezabawny opis zapustnego kuligu w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” Jędrzeja Kitowicza.
Otóż, kulig taki zaczynał się na ogół, jak twierdzi dziejopis, w ubożuchnych dworkach największych okolicznych gołodupców, żarłoków i opojów, którzy pewnego dnia przebierali się śmiesznie, pakowali wszystkich dorosłych, służbę, krewnych i znajomych królika w czambuł, w sanie, na konie i hejże-ha, ruszali !!!
Zabawa wymagała iście zagończykowskiej brawury i tatarskiego sprytu!
Cały dowcip polegał bowiem na tym, żeby Sąsiad
„...się im nie skrył, albo nie ujechał z domu...”,
co, gdy się powiodło
”Tam go zaskoczywszy, rozkazywali sobie dawać jeść, pić, koniom i ludziom, bez wszelkiej ceremonii, właśnie jak żołnierze na egzekucyi, poty u niego deboszując, poki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy, szpiżarni i szpichlerza; gdy już wyżarli i wypili wszystko,
brali owego nieboraka z sobą z całą jego familiją i ciągnęli do innego sąsiada...”
Jakoś dziwnie łatwo nam sobie wyobrazić, że zrujnowany szczerosarmacką, serdeczną, sąsiedzką przyjaźnią szlachciura, dokonywał był potem cudów waleczności próbując zapić rozpacz winem następnego nieszczęśnika, który nie zdążył uciec! :D
Po wsiach gros szalonych zabaw odbywał się jednak w karczmie. Skakano w górę na urodzaj, na owies i konopie, bo jak kto wysoko podskoczy, taki mu duży plon urośnie.
Traktowano to bardzo poważnie, o czym przekonał się był boleśnie dla kieszeni pewien Profesor, jak w swojej „Encyklopedii Staropolskiej” wspomina, tym razem Zygmunt Gloger,
„... kupiwszy sobie wieś na Podlasiu, zapragnął przyjrzeć się temu zwyczajowi ludowemu, lecz zaledwie ukazał się we drzwiach karczmy, gdy wesołe i podchmielone baby pochwyciły swojego dziedzica i przymusiły do skakania przez pień w środku Izby, aż musiał się im wiadrem piwa wykupić!”
:D
(Skąd się tam pniak wziął, o tym, za chwilę. :D )
Oczywista, że przy takich karczemnych hulankach-pohulankach kręciły się zwyczajnie między ludźmi i rozbawione Diaboły.
Większość z nich tańczyła, zresztą jak cała reszta, prócz jednego skrzywionego bidaka, który musiał stać i zapisywać tańczących ludzi.
Tak dokładną relację o diabelskich obyczajach mamy, dzięki notatce Oskara Kolberga, gdzie jest mowa o tym, że aby zobaczyć diabły:
„...stare baby przewracają chusty na wywrot i patrzą przez dziurę powstałą przez wybicie sęka w desce od trumny. Lecz trzeba być przy tym bardzo ostrożnym i nie patrzeć długo, aby się nie stało tak jak jednemu parobkowi, który widział wprawdzie wszystkich diabłów, nawet tego, który na piecu zapisywał tańczących, lecz skoro go diabeł zobaczył, iż mu się przypatruje, skoczył do niego z pazurami i tak go zdarł, że trzeciego dnia z bólu i strachu zmarł.”
Biorąc pod uwagę to, co zostało wyżej napisane,
łatwo się domyślić, że w Zapusty, najbardziej „przerąbane” miały Panienki w wieku właśnie, że zacytujemy Steda, „rębnym”, jako te które sprzeciwiają się „woli Bożej” i „naturze rzeczy”, tudzież, gdzieniegdzie, bezdzietne małżeństwa.
Szykany, polegały na ciągnięciu przez inkryminowane Panienki przez wieś drewnianego klocka ku szczerej uciesze wszystkich temu przytomnych.
Najczęściej owe szykany nie były zbyt dotkliwe, ani bolesne i można się było od wstydu wódką wykupić, ale bywało i tak,
jak opisuje to protestacja,
którą w 1624 r do władz Biecza wniosła
wstydliwa Regina Gałka, dziewczyna w wieku dojrzałym, nieszpetna, przekupka w mieście Jego Królewskiej Mości Bieczu
na ciurów stacjonującej tamże roty wojska.
Zgadujemy, że wstydliwa Reginka zapewne odmówiła któremuś z wojaków hmm np. jakiegoś orzeszka, czy innego precla, (:D bo przecież nie czego innego!)
którymi to delikatesami handlowała była sobie dotąd spokojnie na bieckim rynku,
a ten, mszcząc swoje złamane serce, skrzyknął kamratów-wojaków, przebrał się wraz z nimi za straszne Droby i wybrał do kramiku nieczułej na żołnierską biedę Reginy,
...gdzie w obecności wielu urodnych młodzieńców, nie zważając na bojaźń Boga i wstyd (...) wśród strasznego krzyku i wrzasku całymi zastępami do protestującej przypadli (...)
ogromny pniak dębowy długości sześć, grubości cztery łokcie obwiedziony żelaznymi łańcuchami, a na ten cel umyślnie przygotowany, przywlekłszy, (...) ...
(Około trzy i pół, na dwa i pół metra! :DDDDDD Kawał pniaka, a dębina ciężka!
Skubańcy zdewastowali pomnik przyrody!!!!)
...protestującą, jako winną, że w czasie Bachanaliów nie wyszła jeszcze za mąż (...)
ubrawszy ją najpierw w powrósło słomiane, niewzruszeni jej uprzejmymi prośbami, siłą i przemocą ją porwali przywiązawszy łańcuchem do pniaka. (...)
Biegnącą zaś bez żadnego względu do dźwigania ciężaru twardymi biczami zmusili!
Niewątpliwie cały Biecz turlał się ze śmiechu!
(:DDDDDDD Mój Boże! Że też nie mogliśmy tego na własne oczy zobaczyć! )
Zatem, drogie Panienki, aby Wam się przypadkiem jaka krzywda w Zapusty nie stała
(choć pewnie o pniaczek dębowy średnicy 2,5 m dzisiaj nie tak łatwo)
pora może najwyższa zakombinować,
aby ów Książę Przejedyny
krewniaków swoich poważnych w poselyny wysłał,
a ci, żeby przygładziwszy wąs, mogli się byli w te okrężne słowa odezwać:
„Niech bydzie pochwolony Jezus Chrystus!
Hejnok za lenijom rośnie lypa!
Na lypie siedzi glysta i żry lysta, a pod lypom siedzo chopy, jedzo chlyp i popijajo polywkom!
Przysly tutok nosi do woszych, żebyście dali swoje wyszczyżyche mojemu chlastoniowi.
Jak się zgodziwa, to odkręciwa i wypijewa
Jak się nie zgodziwa, to zakręciwa i pójedziewa!”
(Kto da radę przełożyć? :DDD )
Cóż, jak się nie uda hajtnąć tym razem, trudno. Następny okres wesel będzie już po żniwach! :D
A póki co, można wraz z Alexisem Zorbasem westchnąć
„Ech! Jaka piękna katastrofa!” i nauczyć się tańczyć sirtaki! :D
(Ten wpis w dużej części oparty jest na książce Andrzeja Karczmarzewskiego „Ludowe obrzędy doroczne w Polsce Południowo-Wschodniej”, za którą cytowaliśmy m.in.Kolberga i protestację wstydliwej Reginy.
Oprócz tego korzystaliśmy z Kitowicza, obu Encyklopedii staropolskich (Glogera i Brücknera), wydanej w Niedźwiadzie broszurki ”Dawne obrzędy niedźwiedzkie” PP.Genowefy Ciosek i Teresy Bieszczad, oraz nieocenionych wspomnień i gawęd P. Stanisława Wodzińskiego)
(Naturalnie, ani w małej części tematu zapustnych zwyczajów nie wyczerpaliśmy.)
W tym roku mięsopustne igry spotkały się z odzewem przyrody, więc na zdjęciach widać, jak nam odwilż świat wyrzeźbiła.
Zatem w górę serca i kielichy, a o północy obowiązkowo śledzika!
Na zdrowie!