środa, 28 grudnia 2011

Obiecany striptease w prezencie






Cóż, Święta minęły.
Wysoce zaawansowana ciąża spożywcza sprawia, że myśli ledwo tylko smyrają nas po rozumie, nie oczekujcie więc za wiele po tym wpisie. Z góry przepraszamy.

(Będzie to tylko nieudolne streszczenie tego, co u innych przez ostatnie tygodnie grudnia czytywaliśmy

i zapowiedziana w tytule posta wisienka :DDD)


Duch Bożego Narodzenia krąży jednak nadal po domu z prędkością, jak zawsze, zawrotną.

Jego to energia pozwoliła nam uporać się ze wszystkimi przedświątecznymi przygotowaniami. Znalazłszy nowe (lepsze!) zastosowanie dla woka, wspomagał z zaangażowaniem godnym samego Johna Bonhama z Led Zeppelin sekcje rytmiczne wszystkich puszczanych przedświątecznie zespołów. Jakimś cudem przekrzykując sam siebie pytał : "Tato, mamo, dobrze trzymam rytm?"
TRZYMAŁ!
Trudno tylko orzec czy to na szczęście, czy też na nasze nieszczęście?


Jako, że wygraliśmy w tym roku batalię z armią sklepów kuszących od samych Zaduszek ozdobami choinkowymi, pierniczki stały się ważnym elementem stroju naszego Drzewka.
Ale lukrowanie nas zabiło!

Gdyby nie pomoc Prezesa, nie dalibyśmy rady, a tak, na naszej Choince nie znalazło się nic kupionego, a specjalnie nieubrana nie jest.

Nie było też tak, że wszyscy Grzeczni podostawali moc prezentów, a my nie. Dostaliśmy nawet więcej niż nasze zachowanie zapowiadało. Pochwalimy się więc tylko takimi, od których nam się oczy zmoczyły.
Jak widać, Uchodynia wreszcie będzie miała swojego świątka. Nic piękniejszego, niż Frasobliwy nie moglibyśmy sobie wymarzyć.


Drugim, wystrzałowym prezentem stały się pięknie wydane cztery tomy
Dziejów kultury polskiej
Aleksandra Brücknera!
(Reprint z 1991 r.)

Będzie się, mamy nadzieję, świetnie czuł w ... swoim własnym towarzystwie, a w bliskim sąsiedztwie drugiej naszej "Encyklopedii Staropolskiej" - Zygmunta Glogera.
I bądźcie spokojni, kurzem zarastać nie będą :DDD

W grudniu dostaliśmy też przepiękny prezent od Naszej Polany - wyróżnienie! To bodaj trzecie w tym roku, a my wciąż przerywamy łańcuszek! Heh...

Postanowiliśmy, aby choć trochę Was wszystkich,
(a szczególnie Naszą Polanę!!!)
ugłaskać, wyjawić nasze tajemnice.

Teraz zatem poświątecznie się obnażamy
(w scenografii naszej rękodzielnej Choinki).
Taaaadaaaaa:


1. Poznaliśmy się w czasach już naprawdę prehistorycznych (k. 1992 r.) przy okazji redagowania pewnego art-zina.
Kiedy los nas później z sobą połączył, Radek uczciwie i szczerze zaznaczył, że nigdy się z Go nie ożeni, zaś Go równie uczciwie i szczerze twierdziła, że nigdy nie mogłaby przejąć Jego oświadczyn.
Pięć lat później wzięliśmy ślub :DDDDDD

(I wcale nie dlatego, że Cyprian był "wcześniakiem". :DDDD )

2. Uwielbiamy oglądać głupie horrory i na ogól zaśmiewamy się przy nich do łez.

(Mamy też sporą kolekcję książek Stephena Kinga,
choć to trochę grzech wydawać kasę na pierółki).

3. Go może przy bridżu siedzieć do świtu (choć coraz trudniej o czwórkę), Radek woli przy ognichu i ognistym napitku
(a kart nie znosi, wyłącznie szachy).

4. Rado w młodości grał w kapeli reggae i nosił dredy, Go tymczasem grzecznie chodziła na lekcje gry na pianinie...



5. Przez całe liceum Rado pod podręcznikiem miał schowaną jakąś książkę, zaś po maturze zamiast na studia, pojechał na rok w Bieszczedy na zrywkę...
Go po maturze nie dostała się na filozofię i ku swojemu przerażeniu w jesiennym naborze zdała egzaminy na Politechnikę, w teście z fizyki zaliczając maxa, a resztę na ok. 80%.
( Poszła na nie dla świętego spokoju - pomysł Taty).
Wytrzymała trzy miechy.

6. Rado na maturze pisemnej z polskiego ( a było to w czasach prawdziwych matur) udowadniał, że Cz. Miłosz nie umiał pisać wierszy, (maturę ZDAŁ!)
Go na UJocie wykazała, że wiersze naszej szacownej Noblistki nie są kobiece (studia skończone na 5).

7. Go przynajmniej trzy razy życie solidnie przygięło mocno do ziemi, więc jest niepoprawną optymistką, a boi się jedynie ( ale za to panicznie) krów i wind.
Rado, mimo kolosalnego poczucia humoru, lubi bywać czarnowidzem i potrafi się zamartwiać o to, co może się zdarzyć w przyszłości.
Boi się nieco wysokości, odkąd spadał z wysokiego drzewa zabić się
(nieskutecznie)
na asfalcie.


No i przyszedł czas na bonusy:

- Żebyśmy nie wiem jak się spięli i tak bałagan zawsze z nami wygrywa...

- Rado uważa, że majtki to najabsurdalniejszy wymysł konfekcyjny, Go, gdy tylko pogoda dopisuje, uważa za dopust Boży buty.

Ufff, to wcale łatwe nie było. A tak łatwo się u innych czytało!

Pozdrawiamy więc nadzy do imentu, razem z Prezesem, który najpiękniej nam Drzewko przyozdobił :DDD

piątek, 23 grudnia 2011

"Poka Ziemlia jeszczio wiertitsia..."



Z okazji świąt Narodzenia Pańskiego


(Tudzież, jak niektórzy wolą
z okazji świąt
Zimowego Zrównania
dnia z nocą)

życzymy Wam najserdeczniej tego, o co modlił się
znakomity średniowieczny francuski kryminalista
François Villon,

a co przepięknie zaśpiewał
Bułat Okudżawa.



Dopóki nam ziemia kręci się,
dopóki jest tak czy siak,
Panie ofiaruj każdemu z nas,
czego mu w życiu brak -
mędrcowi darować głowę racz,
tchórzowi dać konia chciej,
sypnij grosz szczęściarzom...
I mnie w opiece swej miej.

Dopóki nam ziemia obraca się,
o Panie daj nam znak -
tym, którzy pragną władzy,
niech władza im pójdzie w smak,
daj szczodrobliwym odetchnąć,
raz niech zapłacą mniej,
daj Kainowi skruchę...
I mnie w opiece swej miej.
Ja wiem, że Ty wszystko możesz,
ja wierzę w Twą moc i gest,
jak wierzy żołnierz zabity,
że w siódmym niebie jest,
jak zmysł każdy chłonie
z wiarą Twój ledwie słyszalny głos,
jak wszyscy wierzymy w Ciebie,
nie wiedząc, co niesie los.

Panie zielonooki, mój Boże jedyny spraw -
dopóki nam ziemia toczy się,
zdumiona obrotem spraw,
dopóki czasu i prochu wciąż jeszcze wystarcza jej -
daj każdemu po trochu...
I mnie w opiece swej miej.



Jednocześnie ogromnie dziękujemy za wszystkie życzenia które wciąż do nas spływają.

Nie wiemy czym sobie na tyle serca zasłużyliśmy.

wtorek, 20 grudnia 2011

Rozpusta moli, czyli o samorozpuszczaniu się przedświątecznym.






Owszem, w domu wszyscy zdrowi!
Bogu dziękować. :D

Zresztą, jak mogłoby być inaczej, skoro jeszcze do niedawna ani spłakane niebo, ani lekki mrozik nie przeszkadzały nam gubić czapki w pogoni za piłką.
Niby nic się nie zmieniło, tylko werwy nam ostatnio jakoś brakuje. Przygotowania świąteczne posuwają się cały czas naprzód, ale jakoś tak... niemrawo i sennie.
Cóż, jesień się kończy. Coś tam posypuje, coś tam twardnieje.

Ale właśnie! A'propos twardnienia! :D
Wpis ma mówić o "rozpuście moli".
Hmm... nie ma co ukrywać, ta nasza niemrawość wiąże się z nią bardzo bezpośrednio.
Otóż bowiem skoro humory nam średnio ostatniemi czasy dopisują, postanowiliśmy się onegdaj "porozpuszczać", jak przysłowiowe "dziadowskie bicze",
a to bezpośrednio doprowadziło do rzeczonej "rozpusty".

A było to tak.
Wszyscy wiecie, jakie koszmarnie drogie są dzisiaj dobre książki. (Zresztą, co jest tanie?) i ile stresu kosztuje przeglądanie katalogów.
Póki więc samo piwo nam do szczęścia nie wystarcza, a totolotek nie przestaje nas robić w konia, to książki (nowe) wybieramy nie za często, ale za to bardzo starannie. Teraz też, ku wielkiej naszej radości, po długiej rozwadze szarpnęliśmy się.

Tata dostał na urodziny
Od rzezi wołyńskiej do akcji "Wisła" . Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947 Grzegorza Motyki . (!!!)

Ponad 500 stron wyczerpującego, klarownego, wstrząsającego i przedstawiającego uczciwie fakty i mity obu stron, opisu potwornej, nie mieszczącej się w głowach bratobójczej wojny, która miała miejsce również na naszych terenach.
(Wspominaliśmy już kiedyś o zbrodni w Pawłokomie)

Książka została "pochłonięta" błyskawicznie zarówno przez Tatę, jak i obu Dziadków. Nie jest to lektura przyjemna, ale ogromnie się cieszymy, że mamy ja na półce.

Na tym zakupie, w pełni usatysfakcjonowani, mieliśmy w zasadzie rok poważnych zakupów książkowych zakończyć, ale... No właśnie....Pewnego dnia Mateusz
ni stąd ni zowąd poinformował nas, że w muzeum rzeszowskim trwa przedświąteczny kiermasz ichnich wydawnictw i są niezłe obniżki.
No to super! Ale kiermasz - kiermaszem, ale w tym samym czasie odbędzie się promocja książki znakomitego etnografa, emerytowanego już pracownika muzeum etnograficznego w Rzeszowie i wykładowcy Andrzeja Karczmarzewskiego.

(No... dla Taty, który ma zaszczyt i przyjemność znać osobiście Pana Doktora, było to wydarzenie, którego nie można było opuścić tak samo, jak nie można opuścić koncertu Toma Waitsa.*)

Pan Karczmarzewski to Człowiek o niesłychanej, ujmującej skromności, i porażającej wiedzy, a Jego fascynująca (zapewniamy) bogato ilustrowana książka
Ludowe obrzędy doroczne w Polsce Południowo-Wschodniej
powinna, mimo niemałej ceny zniknąć z księgarskich półek błyskawicznie.


GORĄCO I SZCZERZE POLECAMY JEJ ZAKUP WSZYSTKIM MIŁOŚNIKOM REGIONU,
póki jeszcze można ją kupić.

Ten Człowiek naprawdę ZNA te wszystkie nasze zadupia i ich przysiółki!


A poza tym, pozwoliliśmy sobie na kilka innych smakowitości.
Tu, Początki Sąsiedztwa. Pogranicze etniczne polsko-rusko-słowackie w średniowieczu - materiały z arcyciekawej konferencji naukowej w której uczestniczyli historycy, archeolodzy i lingwiści z Polski, Ukrainy i Słowacji.
Tata z miejsca zaczął "odrdzewiać" swój nieco zaniedbany ukraiński. :D

Wesele - materiały z konferencji Obrzędowość weselna w Rzeszowskiem - tradycja i współczesność.
Pod redakcją innego znakomitego podkarpackiego etnografa Pana Krzysztofa Ruszela.

11 różnorodnych artykułów (również Pana Karczmarzewskiego).

A poza tym różności. Ubiory ludowe w rzeszowskiem, Dawne hafty i koronki w zbiorach Muzeum Okręgowego w Rzeszowie, Nowe początki starego Dubiecka znakomitego archeologa P. Michała Parczewskiego, ciekawa, źródłowa rzecz o dworze w Wiśniowej (również wspominaliśmy o nim kiedyś tutaj ), czyli Barbizon Wiśniowski i dwie książeczki o Rzeszowie
i jego przedmieściach. :D

I to wszystko dosłownie za grosze!

No sami powiedzcie, czyż to nie rozpusta rozpuszczonych moli ksiązkowych? :D

Ponieważ już od piątku dnie będą dłuższe, żegnamy się z Wami piosenką Artysty,
którego zobaczywszy, Prezes z autentycznym zdumieniem stwierdził,
"Ma głos grubego pana!"!



* A warszawski koncert Toma Waitsa jednak opuściliśmy. :(
Tata specjalnie słuchał radiowej "Trójki", w której mieli poinformować,
kiedy pojawią się bilety w sprzedaży (na które, naturalnie absolutnie nas nie było stać, ale które kupilibyśmy, choćby mieli potem na piechotę chodzić do pracy i sklepu przez miesiąc.).
Cóż, kiedy wieść wreszcie nadeszła, Tata, dodzwoniwszy się gdzie trzeba, dowiedział się, że bilety rozeszły się w ciągu kwadransa. :(
Było, minęło.

Tymczasem od piątku nam zacznie przybywać dnia!!!
Wam też, nawet bez specjalnych życzeń z naszej strony :DDD

sobota, 10 grudnia 2011

Pochwała "Kościorzy".






"Kościorze" -to, w okolicach Ropczyc, pogardliwe, gwarowe określenia Miastowych.

Lektura ostatnich postów w Kresowej Zagrodzie sprowokowała nas do przemyśleń,
a nie ulega przy tym kwestii, że czas "Oczekiwania na Boże Narodzenie" to dobry też czas na sprawdzenie swojej własnej odporności na oślepianie neonami. :DDD
Takimi, czy innymi.

Ten post nie jest polemiką. Ewę i Anię szanujemy, z wieloma rzeczami się zgadzamy i rozumiemy, że można PROGRAMOWO zrezygnować z Kultury, podpinając się bezpośrednio do jej Źródła.

Jest to tylko kilka naszych, luźnych przemyśleń, na temat "Kościorzy" i "Kościorstwa" - czyli nas samych.

Zainteresowało nas, gdzie jest pogrzebana ta padlina, która "zaśmierdziała się" i która wciąż skłania do schematycznego dzielenia ludzi na "kościorzy" z jednej oraz "półdzikich autochtonów" z drugiej strony??

Co zrobić, żeby nie śmierdziała? Czyli, co właściwie my - Mieszczuchy ("Kościorze" po tutejszemu) robimy na wsi? Komu tu jesteśmy potrzebni?

I dlaczego taki podział instynktownie i bezrefleksyjnie rozumiemy i jest on dla nas oczywisty.

Moglibyśmy długo bajać nasze prawdziwe przygody
o dzikich górach, wielkich lasach, ludziach, psach, wilkach, niedźwiedziach
i rozpalanym w śniegu żywym - czyli ratującym życie, Ogniu,
ale i tak jesteśmy, stety - lub niestety, "Kościorze". :D

Mimo tego nawet, że
słuchając La Quatro Stagioni zapijaczonego księdza-wirtuoza Antoniego Vivaldiego doskonale rozumiemy, że te kaskady cudnych dźwięków nie są odgłosami sanny, czy śpiewem ptaków, tylko wyrazem tęsknoty za nimi.
Słyszanej przez Niego w sobie i przelanej na nutowy papier.

My, po prostu, widząc muskularnego, wielokolorowego, dumnego ptaka z karminowym, kozackim czubem na łbie, nie potrafimy widzieć w nim tylko rosołu.

Jesteśmy przy tym przekonani, że tak samo szczerze można Pana Boga chwalić dojąc kozę i w milczeniu kontemplując szum wiatru,
jak płacząc ze wzruszenia przy genialnym dialogu na trąbkę i flet w II koncercie brandenburskim Jahanna Sebastiana Bacha.


Nie wierzymy, żeby to, czy ktoś ma burdel w duszy czy nie,
zależało od tego, gdzie mieszka. Bo co to niby jest Miasto?

(Zastrzegamy, że jest zupełnie podobnym do Prawdy , że nasze pojęcie Miasta, może być diametralnie różne niż tych, którzy znają Miasta bardziej zindustrializowanych części Polski.

Wszak, bardzo liczne, galicyjskie Miasta i Miasteczka, to jeszcze do niedawna zupełnie inne Twory niż nawet nasz stołeczny Lwów, czy królewski Kraków albo Przemyśl.

Nie wspominając nawet o Warszawie, Poznaniu, Katowicach, czy Wrocławiu.)

Otóż, prawdziwe galicyjskie miasteczko, w którym się można bez pamięci zakochać, to te wszystkie Frysztaki, Wielopola, Rakszawy, Pruchniki, Jaśliska, i inne,
w których, jak Dziadzio zawsze żartował:
"Gdy na Rynku się wykopyrtniesz, to głową w buraki wpadasz."

I gdzie dziś często już tylko Rynek i parterowe domki świadczą o starodawnej miejskości.

Takie Cóś (konkretnie Czudec)
opisywał w liście z Wyprawy 4 października 1852 r. prof. Józef Łepkowski :

"Wróćmy do Czudcza, mieściny w Jasielskiem. Znowum przesadził, proszę tak nazwać Czudecz wobec jego obywatela! Każde takie maleńkie miasteczko ma kolosalną arystokrację wobec chłopa, a występuje jako silny tradycyjny żywioł mieszczaństwa w stosunku do szlachty. Owo sute: "my, sławetni mieszczanie", tkwi mocno w zachowaniu i obyczaju dzisiejszych obywateli małych miasteczek, chociaż jak przyjdzie ziemniaki w polu okopać, ni głowy w pustych domach nie znajdziesz. Z przyjemnością jednak zobaczysz u Panów mieszczan poszanowanie dawnych przywilejów, gdy ci się zdarzy zjechać dla ich przejrzenia. Po naradzie, czyli otworzyć skrzynię z dokumentami, czy nie, trzech, zwykle najstarszych wiekiem, otwierają trzema kluczami zamknięte archiwum - uroczysta to chwila, kiedy czasem przed otwarciem uświetnia ja na klęczkach odbyta modlitwa."

Więc skoro u nas takie właśnie są "mieszczańskie" tradycje,
to przed czym, na miły Bóg, uciekać tu na wieś? :DDD

A wieś sama?
Może to być, że na wsi lepiej słychać, co gada w człowieku, i poza nim, na pewno lepiej widać pewne oczywiste zależności, ale każdy, kto na wsi mieszka, doskonale wie, że wieś zmienia się z roku na rok. Rozpadają się stare domy i tradycyjne społeczno-rodzinne więzi.
Nie ze wszystkim, co prawda, ale jednak.

Dawno już chyba minęły czasy, gdy z zapadłych wiosek na zabitych dechami "końcach świata" wywodzili się prekursorzy polskiej fantastyki, o umysłach i wyobraźni
tak nie znających żadnych ograniczeń, że przez to wyprzedzających o lata cały świat.

Choćby tylko pierwszy z brzegu Sygurd Wiśniowski urodzony w Paniowcach Zielonych na Podolu, który pewne pomysły zapisał kilkanaście lat wcześniej niż Herbert George Wells.
A to nie jedyny przecież! (że wspomnimy jeszcze tylko Jerzego Żuławskiego z tak ubocznego przysiółka Glinika (Lipowce), że dzisiejsi mieszkańcy nie umieją już wskazać, gdzie był? )

Więc cóż?... Przed czym my uciekamy? Przed telewizyjną pseudokulturą!

I to jest niesłychany, zdumiewający paradoks, bo w tym widzimy swoją użyteczność dla wiejskiej społeczności!

Na wsi ludzie mają znacznie mniej czasu na oglądanie TV, więc znacznie trudniej jest im zdać sobie sprawę z tego, co dla nas stało się oczywiste od kiedy pstryknęliśmy po raz ostatni u nas w domu pilotem "Zjadacza Mózgów" i powiedzieliśmy mu "pa! pa!" .

TV
z zimnym wyrachowaniem
serwuje na skalę powszechną

NACHALNĄ, OTĘPIAJĄCĄ ZMYSŁY,
A WIĘC
NAJZWYCZAJNIEJ W ŚWIECIE UZALEŻNIAJĄCĄ

GŁUPOTĘ,

i nawet nie stara się maskować prymitywnych schematów
najróżniejszych bezczelnych psychomanipulacji
na wszystkich poziomach abstrakcji,
którymi się posługuje.

A że właśnie my - "kościorze" na wsi - o tym wiemy na pewno, to, skoro od dawna już nie ma u nas wiejskich Dworów i zaścianków, przybliżających od zawsze swoim przykładem Światową Kulturę ludziom, których ze wsi nic, nigdy i za nic nie wyciągnie, to u nas właśnie wiszą na ścianie te skrzypce, po które sięgał kiedyś nieszczęśliwy Janko zwany Muzykantem,
żeby pociągnąć na nich własną, żałośliwą nutę.
To my właśnie, swoimi szeroko otwartymi w zachwycie oczyma karmimy niedożywioną dumę
lekce, u siebie, ważonych, często mocno przepitych, wiejskich artystów, rzeźbiarzy, cieśli, rymarzy, kowali.
To nasze uszy, pielęgnują ludową muzykę i gawędy tam, gdzie nie ma Koła Gospodyń Wiejskich.
To my wyciągamy z rozwalających się chałup stare chłopskie sprzęty i chuchamy na nie.
To nasze zamiłowanie ratuje rodzime rasy drobiu, kóz, koni, bydła, czy psów.
To nasza pokorna niezgrabność sprawia, że Gospodarze nie wstydzą się opowiadać, jak żyli ich Dziadowie i co mówili o tych, czy tamtych sprawach.

Gdzie trawa dobra, a gdzie w lesie wodzi.

Bo ich dzieci to nie interesuje.

To my mówimy wiejskim dzieciom, że to grzech, zabić żabę dla zabawy.

Nie ma już naszych Miast, które kiedyś, przed erą blokowisk, stały w miejscach takich jak Rzeszów, Przemyśl, czy Krosno. O ile pamiętamy, dzieliły się
nie na osiedla, czy dzielnice, tylko na


"Strefy cudów, gdzie pomiędzy miękkimi jak beztroskie, pełne babcinego ciepła dzieciństwo , posiwiałymi, grubymi murami z cegieł, niewzruszone prawo stanowiły odwieczne zwyczaje tamtejszych dziwaków.

Podwórka, pod niebem nie większym od chustki do nosa - boiska do nogi, gęsto porosłe zamiast trawą kocią sierścią i srebrnymi piórami gołębi.

Krótkie ulice. Niemiłosiernie dziurawe i wyłożone brukiem. Gdzie ze szpary pomiędzy kamieniami wygrzebałem kiedyś patykiem zupełnie zielonego, miedzianego grajcara."


Ponieważ, tego już nie ma, my, "kościorze" wyemigrowaliśmy z Miasta na wieś,
żeby "stref cudów" szukać w sobie.
.
Jak napisał święty ksiądz Jan od Biedronki

"Gdyby wszyscy byli tacy sami,
nikt nikomu nie byłby potrzebny."

I na tym naszą pochwałę "panoszenia się" "kościorzy" po wsiach kończymy.

Pzdr.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...