środa, 29 sierpnia 2012

Międzyczasy i "jaja wszechświatów".




To kolejny post o międzyczasach, bo w czasie z pasją oddajemy się remontowi chaty, szczęśliwi, że całe wakacje trzymamy w ręku coś cięższego od długopisu :D 
W pierwszym międzyczasie, potocznie zwanym niedzielą, wybraliśmy się na mini-pielgrzymkę. 


To, co dla nas było "mini" niekoniecznie było taką dla Prezesa.


Musieliśmy się wspiąć na wzgórze nad Kosztową...

...i grzbietem przejść w upalny dzień kilka kilometrów.
Jasne, można było wybrać inną, krótszą drogę (w co najmniej jednej trzeciej asfaltem), bądź nawet dojechać samochodem dobrze utrzymana polna drogą na samą polanę, ale  zubożyłoby by to bardzo dotkliwie sakralny wymiar naszego przedsięwzięcia.

Rzadkie wysepki cienia były okazją do odpoczynku i pokrzepienia ukochanym kabanoskiem.
Tata, niestety, ze względu na złośliwy kolor spodni musiał odpoczywać na stojąco :D


Czasem Prezes usiłował nas przekonać, że pielgrzymka już sie kończy TU.

Albo TU.


Byliśmy nieubłagani.


Maszerował więc Prezes dzielnie, a wokół lato...


 ...łamało się...


 . ..z jesienią, choć skwar był niemiłosierny.


Mimo tego, że jak każde współczesne dziecko,zabawek ma stanowczo za dużo, ...

... wciąż jest kreatywny. To, co umila mu wędrówkę nie jest bynajmniej gałazką!

Prezes i jego dwumasztowy piracki statek w pełnym ożaglowaniu.


Heh, nad Kosztową chyba przez godzinę grzmiały salwy z pirackich armat, a echo niosło je aż na zasańskie wzgórza na widnokręgu. :DDDD


I dotarliśmy do Kosztowskiej Opiekunki w opuszczonym przysiółku Łazy, gdzie dwa razy do roku - w maju i w sierpniu - odbywa się nabożeństwo polowe.


Nie ukrywamy, że dla nas to najlepsze miejsca do modlitwy.

Tutaj, na polu śp. Jana Chahury, 13 lipca 1948r. dwie dziewczynki zobaczyły na lipie cudnej urody ptaszka, który później sfrunął na próg kamiennej piwnicy i przeistoczył się w Matkę Boską.


Dziewczynki co dzień przybiegały w to miejsce o tej samej porze na spotkania z Matką Bożą przestrzegającą przed czasem nieszczęść i proszącą o modlitwę różańcową, a wieśc o tym rozchodziła się szerzej i szerzej. Coraz więcej ludzi przybywało na chahurowe pole obserwować zachowanie dziewczynek i intuicyjnie odczuwać cudowną obecność.


Skończyło się jak się skończyć musiało. dziewczęta przesłuchano i zagrożono Sybirem, jesli nie przestaną przychodzić pod lipę, a także rozgłaszać, co im było dane przeżyć.
Ucichło.
Ludzie z dalszej okolicy przestali się pojawiać, ale ci najbliżej mieszkający nie zapomnieli. Modlili się, odprawiali majówki.


Miejsce to odżyło w zasadzie dopiero w 1982r.i to, rzec można, dzięki Prymasowi Tysiąclecia.
 Dotarła wówczas na Łazy pielgrzymka piesza z Rzeszowa. 
Że warto i należy przeczytali w zapiskach Stefana Wyszyńskiego.
Nam też się wydaje, że warto i należy :D

Wymodliliśmy się zatem żarliwie pod sklepieniem nieba i przysiedli potem w cieniu lipy odetchnąć.


Prezes odreagowywał...

...półtorej godziny bezruchu,...

a potem z powodzeniem zastępował nam ...

samowyzwalacza.
(Z zapałem wywrzeszczane "Uśmiech proszę" jest oczywiście obowiązkowe :DDD)


Jeszcze tylko łyk wody o uzdrawiającej mocy

... z wdzięcznie obudowanej...


studzienki.
(My, rzecz jasna, ubolewamy, że drewnianą niegdyś kapliczkę zastąpiono murowaną :( )

I pozostało nam wrócić, jak przyszliśmy :D

Prezes najwyraźniej zdążył zapomnieć że ma już w podeszwach wcześniejsze 5 czy 6 kilometrów.

Tak to jest, gdy się włóczy po polach i lasach od pieluch :DDDD


Po zeżarciu wszystkich przewidzianych na drogę kabanosków, ubytki energii rekompensował jeżynami, prozaicznie nazywanymi przez Niego "benzyną".
Tata onegdaj pisał o nich tak:

"Zerwał kilka owoców, były wielkie, czarne i ciepłe; przyjrzał się uważnie największemu z nich; było to grono idealnych, błyszczących kulek; z każdej wyrastał jeden, długi, złoty włos.

Jaja wszechświatów! – pomyślał Mikołaj zdumiony pięknem. – A te włoski są jak akty świadomej woli nakazującej im żyć i się rozwijać."

:D


 Atrakcją i prawdziwym przebojem drogi powrotnej stało się znalezienie przez Cypriana WĘŻAKA. 
Myśleliśmy, że to urwany pasek klinowy czy cóś. Nic z tych rzeczy!!!
To pokemon, którego należy wytresować!
Prezes gadał z nim przez następne trzy dni i staczaliśmy zażarte boje, by nie spał w łóżku :DDDD

Rudy zachód zastał nas w sam raz nad UchoDynią, ...

... a zasańskie wsie zasnuła niebieskość.


 Pozwoliliśmy więc sobie zanurzyć się w tę rudość, ...

... wyciszyć, ...


... bo do Domu zostało nam zbiec w dól jakieś póltora kilometra leśnym duktem.

W codziennych międzyczasach  zachłystujemy się naszym "ogrodem w budowie" :DDD.
Nasze róże powariowały, maja po naście kwiatów naraz

Rzadko kupujemy rośliny w hipermarketach, ale skusiła nas tania różyczka ( na metce wielkokwiatowa), która wyrosła na dziwoląga.

Kwitnie pomponikami, które już nie rozkładają płatków, tylko spokojnie brązowieją...
Nie mamy pojęcia, co to za odmiana. Tata ja polubił, Mama jeszcze się przekonuje :DDDDD


Swoim zapałem zawstydzaja nas trytomy groniaste.
O tym, że po trzech latach od posiania nagrodzą nas kwiatami, chwalilismy się TU.
Palą pochodnie trzeci miesiąc i nie zamierzają przestać!!!
Jesteśmy pod wrażeniem!


Kolejną świetną premierę obchodziliśmy za sprawą...

... hibiskusów, które po dwóch latach od wsadzenia zamanifestowały swoje wmieszkanie się w nas.


 W wieczorowych międzyczasach usunęliśmy cztery warstwy farby ze znalezionej na strychu pólki i, żeby odróżnić ją nieco od prawie bliźniaczej w Siedlisku pod Lipami (pokazywali ją we wpisie z 17 lipca, model jak widać onegdaj ogólnopolski :DDD), pozieleniliśmy ją. Zieleń pasuje do drewnianych wnętrz i koi oczy zimą. Poza tym, mamy nadzieję, wpisuje się w ludową miłość do kolorów :DDD
Fakt faktem, że z braku doświadczenia za mało rozwodniliśmy akryl i czyszczenie z zieleni było jeszcze mozolniejsze niż usuwanie oleju.


Obysmy się na tym błędzie czegoś nauczyli :DDD, bo wieczory coraz szybciej nadbiegają i walczymy z kolejnymi warstwami olejnej.

We wszystkich "zacienionych i przewiewnych miejscach" prócz ziól zaczęły się suszyć jabłkowe korale.

Międzyczasy sprzyjają też podejmowaniu nader znakomitych gości.

Fascynujący są, ...

... o niepospolitej aparycji...

... i są doskonale niekłopotliwi :DDD


 Tego szacownego gościa chyba byśmy zupełnie zignorowali, gdyby nie to, że...
... Prezes w trakcie obiadu pod jabłonką oznajmił, iż "ten patyk się rusza!".
I faktycznie.
Niewiarygodne!

Gości o mniej zaskakującym wyglądzie podejmowaliśmy zgodnie ze staropolskimi zasadami gościnności, ...

dwojąc się i trojąc przy wyszukiwaniu im godziwej rozrywki.

Prezes, jak to prezes. Nadzorował.
:DDD

Na przydzielonym sobie, prezesowskim urlopie, pływał na tratwie własnoręcznie zbudowanej z ...

 ... lekko nadpalonego surowca :DDD

Wycieńczonych gości skończyliśmy również tradycyjnie,żeby wreszcie, nad ranem łaskawie wysłać spać...

... na trampoline, jako że są to ludzie z apetytem na życie i uwielbiają robić coś
PO-RAZ-PIERWSZY-W-ŻYCIU!!!

(Jakość zdjęcia stosowna do okoliczności - nie chcieliśmy naruszać ich intymności, a co więcej występować przeciw ustawie o ochronie danym osobowych :DDDD)

I tym miłych akcentem kończymy sprawozdanie z międzyczasów, oczywiście przydługie :D
Teraz zapewne czeka Was referat o czasie, czyli efektach dwumiesięcznej pracy.

Na razie bywajcie w zdrowiu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...