niedziela, 16 grudnia 2012

Każdy metr każdej drogi. DOM polski, szlachecki. Pokój w dębinie.


Niech mi się przyśni dworek skryty w białych sadach,
Z drewnianym gankiem w młodych, gęstych winogradach; 



W nim staroświecka izba tak spełzła i zbladła,
Że siebie nie poznaje już w głębiach zwierciadła; 




Sprzęty w czystych pokrowców obleczone biele,
Bezczynne i poważne jak ludzie w niedzielę; 




U progu pies patrzący z rozumnym spokojem,
Choć łagodny jak dziecko nazwany Rozbojem... 





Gdy wyjdę wczesnym rankiem, niech mnie w ganku czeka
Na białym stole dobry, miły list z daleka 




I dal wśród drzew, owianych słonecznym opyłem,
Niech mi się wyda krajem, gdzie nigdy nie byłem, 




By mi było w tym miejscu, nie znanym nikomu,
Przedziwnie jak w obczyźnie i słodko jak w domu. 

 
Ciekawe ilu z Was, wiedząc skądinąd, że rozruchy chłopskich "czerniaw" w lutym 1846 roku to od lat poważny konik Taty i, że odwiedziliśmy byli miejsce, gdzie się to wszystko zaczęło czyli dwór Boguszów w Siedliskach Bogusz spodziewało się, że powstanie sążnisty historyczno-krajoznawczy referat? :D 

My z Wami!


Niestety, aczkolwiek rzeczywiście, dla Taty była ta wycieczka swego rodzaju wzruszającą pielgrzymką , jednak i bolesnym przypomnieniem jego ograniczeń, jako "Fachowca od Rabacji"

(Za którego chętnie i przy byle okazji, bezprawnie się podaje. :D ) ,

(Otóż, zbyt obszerna wiedza jest niekiedy prawdziwą kulą u nogi, 
bo nie pozwala się na serio angażować w doraźne przepychanki z ludźmi, 
o publicystycznym zacięciu, 
mającymi naturalną skłonność do oryginalnie i obrazoburczo brzmiących twierdzeń, 
i którzy, co prawda przeczytali znacznie mniej materiałów źródłowych, 
za to znacznie więcej "opracowań korzystających z opracowań"
 oraz posiadającymi na dodatek 
niekłamane poczucie własnej przewagi moralnej i zapał, 
którego innym nie dostaje(i którego, my osobiście,
czyli każde z osobna,
zazdraszczamy.))

który nie potrafi sformułować radykalnych twierdzeń i wniosków,
czyli zająć stanowiska. 

Bo, ZAWSZE jest to "Ale..."...

(Tata na ogół unika, jak ognia zdań wielokrotnie złożonych,
ale czasem, dla czystej satysfakcji z własnej umiejętności
płodzi takie kobyły . :D
Nie do pojęcia jest jednak fakt, że wykłada się w szkole
tak skomplikowane logicznie konstrukcje
ludziom, na poły niepiśmiennym,
którzy mają poważny problem ze skonstruowaniem zdania prostego.
Ofiar polskiej edukacji nie brakuje.)

Może być, że pod koniec życia Tato odważy się kiedyś przedstawić obraz Rabacji, 
który  wyłania mu się z archiwalnych kwerend, wspomnień, 
oraz innych legend, bajek, pamiętników, wiedzy etnograficznej 
i ich badań porównawczych, 
na razie jednak, dwukrotnie (sic!)
sformułował dwie zupełnie przeciwstawne, radykalne, ogólne tezy, 
po czym, 
pracowicie, własnoręcznie i uczenie, 
je obalił.

(Cóż ważniejszego dla właściwego poziomu dyskusji, jak "po uczciwości", czyli wzdłuż moralnego kręgosłupa i zgodnie ze Źródłami sprawdzić tezy przeciwne? :D
Zwłaszcza, jeżeli ktoś na równi traktuje historię wykresów, map i teorii,
nie między prochowymi, a najlepszymi kubańskimi dymami cygar 
z zapałem,
elokwencją i erudycją
 w zaciszu gabinetów,
udowadnianych,
z historią zagubionej rusińskiej, czy pogórzańskiej wioski,
gdzie wojsko ostatnią krowę-żywicielkę zabrało.)
Niech ich Bóg sądzi!

Żeby jednak nie minąć tak bez słowa Tematu, 
(zaiste dla Taty ważnego)
i abyście "poczuli coś", 
 o czym w encyklopedii żadnej nie ma mowy
 to wiedzcie, że naonczas były mroźne Zapusty.

Nestorka Rodu Boguszów h. Półkozic 
(zasłużonych pod Wiedniem i przy Konstytucji 3 Maja) 
ponad 90 letnia Apolonia Boguszowa 
obchodziła imieniny. 
Byli wszyscy!

(O Boguszach można napisać wszystko,
oprócz tego że "byle jaka" Rodzina.)


Zarządcy, okoliczna szlachta, 
masa szlacheckiej służby "na baczność" 
no i masa Boguszów. 

(Wszyscy dyskutowali po kątach, bo czasy były niespokojne, 
"gorące szlacheckie pałki" wzywały do powstania, 
 - Bogusze byli przeciw! -
po wsiach kręcili się nie wiadomo skąd wzięci agitatorzy, 
z austriackiej armii wracali, często z jakąś bronią, tzw "urlopnicy" - czyt.
krnąbrni, zdeprawowani do szczętu chłopi, których przy poborach dziedzice oddawali
na 12 lat do wojska.
Wszyscy milkli, gdy Dziedzic wchodził do karczmy i próbował się "bratać" i tłumaczyć,
("Ferdydurke" się kłania!!)
ulotki jakieś podsuwać! Jak czytać potrafił mało kto!
Żydzi po karczmach byli nerwowi. 

Było o czym przy cygarze dyskutować.)

Z głównych postaci, tego akurat
(dawno niewidzianego na tych terenach.
 już chyba od czasów kozaczyzny i Tatarów!), 
dramatu, tylko 
JakÓba Szeli 
brakowało, 
(jak "chochoła" w "Weselu")
ale on się tylko deko spóźnił.



Heh! "Wesele:"

"OJCIEC

Co tam po kim szukać stanu,
Ot, spodobała się panu.
Jednakowo wszyscy ludzie.
Ot, pany się nudzą sami,
to się pieknie zabawiom z nami.

DZIAD

Bawiom, bawiom, moiściewy,
a toć były dawniej gniewy!
Nawet była krew, rzezańce
i splamiła krew sukmany
 OJCIEC

Cyli ta tacy pohańce.
Jo nic nie wiem, jestem czysty.
To tam pewnie swoje robi
Czart i ogień wiekuisty.
Nie wódź nas na pokuszenie,
Panie Jezusie najsłodzy...

Wyście znali...

 DZIAD

Byłeś młodszy,
a ja bywał blisko, bywał,
widziałem, patrzyły oczy,
jak topniał śnieg i krew spłukiwał....

Wyglądało to pewnie jak wszystkie w historii napady na spokojny dom. 
Poleciały szyby. Kobiety zaczęły piszczeć. 
Pewnie chwilę 
napastnicy i napadnięci
stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy
( bo jest relacja, że 86 letni Stanisław Bogusz próbował "kupić" za złoto życie bliskich. 
Nie udało się. )
Ratuj się kto może!

Są wstrząsające relacje o tym, jak się ludzie próbowali chować, jak ich wydawano, jak męczono i jak poniewierano kobietami, których nie zabijano.
(tzn. sporadycznie zabijano, ale jak mawiają statystycy, "wyjątek usprawiedliwia regułę".)

Jak trupy w białych koszulach i bez spodni, za to z podkręconymi, uczernionymi wąsami i rozbitymi głowami leżały po rowach.

Jakób Szela (któren wcześniej zakatował cztery żony) 
chciał wyswatać synowi za żonę  dziesięcioletnią ZOSIĘ Boguszową.

Pasja ze Smarzowy

Jakób Szela, jak wiadomo, skończył życie na rumuńskiej Bukowinie. 
Jak podaje Franciszek Ziejka, 
odwiedzający go tam Syn zawoził mu zawsze bochenek czarnego, 
wypieczonego w Smarzowej chleba.
A ten ze łzami  oczach podnosił ucałowany chleb w stronę północy i tak stał.
Póki łzy nie obeschły.

 
    Żeby nie było!
Wiemy, że bajki mają swoją wewnętrzną dyscyplinę i pasuje dać morał.
Otóż morał brzmi:
"Historia NIE jest nauczycielką życia."

Dwór Boguszów zniszczył "dopiro" PRL, 
(i to w koszmarny sposób,
wyciągając kamienie z fundamentów)
a jakiś pociotek Szeli żywie potąd w Głobikówce
(między Głobikową, a Smarzową, 
co podajemy na wypadek, gdyby ktoś chciał sprawdzić "u źródła" czy dziesiątki badaczy o czymś nie zapomniały.)


Jesteśmy teraz w Januszkowicach. Zaraz za Brzostkiem w kierunku na Frysztak.

Starodawne gniazdo Trojanowskich herbu Troja.

"... Pamiętam polną drogę pomiędzy dojrzewającymi łanami pszenicy. Na horyzoncie odcinała się od bezchmurnego nieba ciemna, prawie granatowa kępa drzew z dwoma olbrzymami w środku. Były to wiekowe topole postrzelane przez pioruny, a mimo to potężne jak pylony egipskiej świątyni, tyle, że żywe i szumiące."


Wszystko było tu inne niż w naszym ogrodzie, jakieś większe, bardziej masywne, a przez to piękniejsze. Poza tym czuć było niemal namacalnie lata, które przeszły, zanim drzewa te zdążyły aż tak wyrosnąć. (...) Panował tu zielony mrok, chłód i niespotykana gdzie indziej cisza.

"Patrzyłem na ten stary, bielony dom, jak na relikwię. To był dwór prawdziwy, jakby żywcem wyjęty z kart przeczytanych książek. Miał dach kryty starymi gontami, które tu i tam przetkano wiechciami słomy. Na dachu piętrzyły się owe wielkie kominy i jakieś tajemnicze półokrągłe okienka."



"Pamiętam też główne drzwi. Pochodziły zapewne z innego, może starszego budynku. Były masywne, nabijane żelaznymi gwoździami, których łepki układały się w wielką literę "M". Prawie cały ganek zasłaniały nawisy dzikiego wina, które oplatały okna i kolumny."

"... Chwytliwe witki rośliny dosięgały nawet szczytu ganku, gdzie znajdowała się żelazna chorągiewka z wyciętą datą. Niestety, cyfry- poza jedną- były już nieczytelne."



"penetrowałem wzrokiem ściany tej bajecznej izby chcąc odnaleźć husarskie pancerze, sokoła uwiązanego na drążku, albo bodaj starożytne portrety

(...)
Są tacy, którzy intuicyjnie wyuczuwają, gdzie kończy się szara przeciętność, a zaczyna dzieło sztuki."
Więc jedziemy januszkowiczowską  700 letnią, nieobrobioną dębiną




We wpisie wykorzystaliśmy bezczelnie:
1. "Dworek" Leopolda Staffa
2. "Wesele" Wyspiańskiego
3. "Polonez starej pozytywki" Wiktora Zina

Minęliśmy, z przystankiem, naturalnie również Gogołów, ale o tym kiedy indziej.


Bywajcie z Bogiem

czwartek, 22 listopada 2012

Nimfy w łobertasie. O "folklorystach", "folkloryźmie" i "folkloryzowaniu." :D Cz. I I




Czyli nadrabiamy pokrótce zaległości! :D
Być może pamiętacie, że w czasach, kiedy Świat był jeszcze baaardzo młody i nieśmiały, 
(czyli jakieś dwie pory roku temu)
popełniliśmy byli wpis p.t.
Rozzuchwaleni całkowitą bezkarnością 
w karygodnym obłędzie odgrażaliśmy się naonczas, że popełnimy jeszcze część II 
(a może i III :D).


Bo co nam to! My z tych, co to, jak siry orzeł w "Ukrainkach"
opowiadaniach jednego z najoryginalniejszych prozaików polskich w historii,
kozaka z wyboru, długi czas nieprzejednanego wroga Rosji,
żołnierza w służbie tureckiej,
przez swoich ukochanych kozaków zwanego Atamanem Czajką,
a przez Turków Sadykiem Paszą
- Michała Czajkowskiego,
póki mu starość dzioba w dół nie zakrzywi, że ani go otworzyć,
krzyczą w górnym pędzie na wiatr:
"Póki skrzydeł, póki pazurów starczy, póty co zechcę, będzie moje!"

(Powyższe zdjęcie to widok z okna 
Muzeum Etnograficznego im. Franciszka Kotuli w Rzeszowie, Rynek 6, :D
gdzie, jak czytaliście ostatnio obejrzeliśmy trzy fantastyczne wystawy czasowe. )


Ale zanim jeszcze będziemy się cofać w mroki czasu, potrzeba nam się wrócić raz jeszcze do Stobiernej, którą ostatnio z niekłamanym upodobaniem prezentujemy, i która jest dla nas odkryciem dekady!
Otóż, wspominany przez nas stobiernicki Park Owadów powstał na ziemi pozostawionej przez swoich Gospodarzy na wieczność, w pobliżu Ich ponad stuletniej drewnianej chaty
z takim oto Piecem w środku!
Normalnie można się zachłysnąć ! :D
(Co niniejszym, po raz kolejny czynimy! :D 

Yyyyyychch! :D)


Nasamprzód trzeba nam załatwić sprawy najbardziej aktualne i bolesne.
Zatem dzięki za troskę wszystkim, którzy, 
choć to dla nas niezmiennie wręcz niewiarygodne, 
najwyraźniej się za nami stęsknili! Widać nie starcza niektórym, że choć wciąż
"pod tym samym niebem" żyjemy,
to daleko i aż nas obrzucają przez góry, paryje i wisłoki wyróżnieniami!
Bardzo to dla nas cenne i wzruszające. Też Was kochamy, ale zabawa musi niestety poczekać!

Po wtóre wybaczcie nam wszyscy, którzy nie możecie się doczekać odpowiedzi na swoje listy!

Po trzecie wreszcie wybaczcie nam również Wy,
którzyście mieli największe prawo oczekiwać od nas,
 że czas zgwałcimy i nagniemy.

Zabrakło nam trochę siły, ale spoko spoko!

"Jeszcze żyję Chlebnikow - powiedział, obejmując Kozaczkę - jeszcze nogi moje łażą, jeszcze konie moje cwałują, jeszcze ręce moje dosięgną ciebie i armata moja grzeje się koło mojego ciała..."

(I. Babel "Historia jednego konia")*

 Pomału przywykamy do myśli, że w tak szalonym tempie mielące czas "młyny", stały się już, 
w naszym wypadku naturalną częścią życia. 
Czas na lekturę musimy kraść cichaczem i po jednej garści.
Jak głodny ziarno na przednówku.

(Naturalnie w rzeszowskim Muzeum Etnograficznym, które pod względem zbiorów jest jednym z największych w kraju, a pod względem powierzchni wystawienniczej jednym z mniejszych, jest cała masa prawdziwych arcydzieł snycerki i rzeźby ludowej, jednak nie tylko na nas, za każdym razem największe wrażenie robi ten właśnie Chrystus...
To Muzeum jest w ogóle jednym z bardziej magicznych dla Taty miejsc.)

Mieliśmy, jak się zdaje opowiedzieć Wam o tych trzech, zaprawdę niesamowitych wystawach czasowych, ale to trochę tak, jakby próbować słowami opowiedzieć muzykę.
Trzeba to poczuć samemu!

(Próbował tego już kiedyś w genialnej"Podróży do źródeł czasu"
 uzbrojony w fachową nomenklaturę 
i zaiste niesamowitą artystyczną wrażliwość 
Alejo Carpentier, 
ale skoro Jemu się nie udało 
to jak moglibyśmy się łudzić, że uda się akurat nam? :D)

Zobaczcie sami.Ot tak ciut, na smak i zachętę.


Pierwsza z nich to:

 Pokazany na wystawie prawdziwy "Biały Kruk" i jak na nasz mało wyrafinowany gust,
absolutny Rarytas i Hicior!

"Ledwo żywa" ulotka z ostrzeżeniem przed "nieuczciwymi pośrednikami" 
(handlarzami Żywym Towarem). 
Wstrząsające!


"Caro polaco" -
określenie typu wozu przywiezionego z Galicji, stosowane dla odróżnienia od tradycyjnego dwukołowego.

Druga wystawa, "uzupełniająca" poniekąd pierwszą, to wystawa fotografii
Tedeu Vilani urodził się w 1965 r. w Brazylii, gdzie mieszka i od 12 lat niestrudzenie pracuje nad 
dokumentowaniem wieloetnicznego i wielokulturowego bogactwa społeczeństwa Rio Grande do Sul.
Jedno ze zdjęć Pana Vilaniego Wam już pokazaliśmy.
Ten rolnik z liśćmi tytoniu.

Trzecia natomiast to bardziej multimedialne słuchowisko niż co innego.
Można łazić w kółko i zagubić się bez reszty w dźwiękach i czasoprzestrzeni.


A właśnie a'propos czasu, przestrzeni i ludowej muzyki z Podkarpacia.
To owa wystawa sprowokowała w nas cały łańcuch dziwacznych skojarzeń i egzegez, który z kolei zaciągnął nas tam, gdzieśmy Was onegdaj zostawili. 
Na ludową potańcówkę do Gnojnicy Dolnej ! :D
I do kapitalnego koncertu ponad 90-letniego Dziadzia, Pana Jana Marka z Kamionki.


W Gnojnicy dowiedzieliśmy się, że, wyobraźcie sobie,
w Warszawie są ludzie, skądinąd "znajęcy się" i poniekąd zasłużeni,
którzy bez cienia zażenowania publicznie głoszą,
jakoby to oni "odkryli" w połowie lat 80-tych ludową muzykę i muzykantów z Podkarpacia! Ha!

Znaczy to tyle, że psu na budę te tysiące godzin zarejestrowanych od 1956 roku
przez Rozgłośnię Polskiego Radio w Rzeszowie materiałów dźwiękowych,
czy zbiory audio Muzeum Etnograficznego! :D

Normalnie, kabaret!


Pomijamy tutaj celowo kilka rzeczowych szczególików, 
w których Warszawscy Panowie kreujący się na Znawców zwyczajnie się mylili. 

(Widać nie każdy Znawca musi się koniecznie, aż tak szczegółowo znać,
jak mogłoby się nam - laikom i kompletnym amatorom, tyle, że miejscowym,
wydawać,
ale wrażenie irytacji i pewnego szczególnego niesmaku pozostało.)

 Daj im Boże zdrowie!


Grunt, że zabawa była przednia!

Nawet mimo nieco przechodzonych, ewidentnie miastowych
podchmielonych nimf  w zwiewnych sukienkach 
pląsających artystycznie, lirycznie, eklektycznie, eterycznie i boso,
czerpiących energię z Kosmosu,
do krwistych, rubasznych melodii 
z głośnym przytupem! :D 

(Nimfy, naturalnie, w znaczeniu łacińskim, nie greckim,  czyli 
"dziewczyny w porze godowej". :D) 

Nigdy wcześniej nie wpadlibyśmy na to, że snobowanie się na fascynację folklorem
(w której zresztą nie ma nic złego, wręcz przeciwnie)
może owocować niekiedy tak absurdalną,
pseudointelektualną pretensjonalnością
rodem z najsłabszych osiemnastowiecznych sielanek. 



Naprawdę, zachwyt nas przejmował dopiero, kiedy co jakiś czas podtatusiali nieco na zewnątrz, łysiejący, z brzuszkami, w koszulkach OSP Gnojnica Dolna, lub LKS INTER Gnojnica Panowie Chłopi,  wyciągali swoje nobliwe, nieco zawstydzone Panie Gospodynie z fryzurami "na trwało" "na parkiet" 
i wystawiając na bok łokieć
(aby inny rozhulany tanecznik w parę nie uderzył)
w półprzysiadzie kręcili nimi "bez nogę"
aż pot zalewał im twarze.


I tak nam się to wszystko plecie i zaplata. :D
Samo!
Z woli Boskiej.

Nie wierzycie?
No właśnie.
Sami zobaczcie.
O ile nam się również przypomina,
to byliśmy z Wami w tamtym wpisie też w Małej i w Głobikowej
(znanej Wam dobrze z innego wpisu o  
"Parku Jurajskim" w świetle "Katechizmu"
 jako miejscu paskudnego rabacyjnego morderstwa na
Konstantym Leliwa Słotwińskim.}

Otóż czytając niedawno po raz kolejny
"Trzy po trzy" Aleksandra hrabiego Fredry Tato znalazł był fragment,
gdzie Fredro wspomina:

"...byłem jeszcze dziecięciem, kiedy do mojej ciotki Ruckiej, mieszkającej w Mały,
przyjechał pan Bogusz, gwardzista galicyjski, będący na urlopie w sąsiedztwie. Przyjechał
konno w stosowanym kapeluszu z kitką i w kolistym płaszczu. Od tego czasu kapelusz z kitką
i płaszcz kolisty uczepiły się mojej głowy i stały się celem gorących życzeń."

Mój Boże! Toż to TA Mała, a Boguszowie siedzieli raptem górę dalej, 
za Głobikową i Głobikówką Słotwińskich kawałek, 
na Smarzowej* i w Siedliskach Bogusz!

(Uwaga! "Rz" w nazwie wsi należy czytać rozdzielnie! Smar-zowa. 
Od 1999 r. wieś nazywa się Smarżowa.)


"Niech się dzieje wola Nieba, 
z Nią się zawsze zgadzać trzeba!"

Amen.
Na zdjęciu powyżej
niedawno odwiedzone przez nas 
ruiny dworu Boguszów w Siedliskach Bogusz, 
gdzie Jakub Szela ze Smarzowej rozpoczął Rzeź Galicyjską
mordując 19 mężczyzn.

Cóż chcecie, też folklor

Ale o tym kiedy indziej.

__________________________________________________
* Wszystkim, którzy nie rozumieją, jakim czołem 
można w jednym tekście cytować Atamana Czajkę i 
sowieckiego, czerwonego Żyda z Odessy, inteligenta służącego w konarmii Budionnego 
(choćby był On nawet genialnym pisarzem 
i jedynym chyba w Historii żydem między kozaki) 
tłumaczymy słowami Izaaka Babla :

"Targały nami jednakowe namiętności. Obaj patrzyliśmy na świat jak na łąkę w maju, łąkę, po której chodzą kobiety i konie."

I Tego sobie, a równo i Wam, życzymy.

sobota, 3 listopada 2012

Niedziela na prowincji czyli wyścigi z czasem


Trzynaście minut temu skończył się Dzień Zaduszny.
Powinniśmy być może trwać w zadumie
i melancholii, ale u nas te święta, choć piękne - mało oczekiwane.

Są takie odejścia, które trzeba przeskoczyć niczym rozległa kałuże,
żeby można było dalej żyć. 

Zadumy i melancholii zatem u nas nie będzie.

Powinniśmy pewnie opowiadać dalej o wczesnosłowiańskim grodzie,
który nam wyrósł w Stobiernej za miedzą, ale, jak to trafnie zauważyła Maria Pawlikowska - Jasnorzewska,
"czas to Krawiec kulawy" i straszne nam ostatnio figle płata.
Nie ma kiedy na razie zatrzymać się nad rękodziełem czy zbiorami w grodzisku.
(Kto ciekawy, niech zajrzy na blog naszej przewodniczki po kasztelańskim siedlisku,
Jaruhy
(jak, jeśli niczego nie poplątaliśmy, we wschodniosłowiańskim tłumaczy się "Wąwóz", "Paryja"). 


Nic, to.
Mimo braku czasu nie możemy nie wspomnieć, że Stobierna ma jeszcze jedną atrakcję -
Park owadów i pajęczaków.

Prezes, od dawna zafascynowany "robalami", mógłby tam bywać co dzień.  

( Nie tak dawno zaskoczył Mamę wywodem: "Wiesz, dobrze, że u nas nie żyją skolopendry, bo one się zwijają i kolczą odnóżami". Mama najpierw, hmmm, zbaraniała, a potem pędem, wygrywając oczywiście z samym Czasem, pobiegła się dokształcić.)

Przy naszym zabieganiu teraźniejszym to idealne rozwiązanie, taki wypad na trzy kwadranse. Wilk syty i owca cała.  


Niesamowite, że jeśli znajdzie się grupa zapaleńców, to nie ma takiego "Końca świata", który nie mógłby stać się pępuszkiem. A Stobierna też nikomu po drodze nie leży. Ot, kolejne zboczenie :DDDD

Ale i to w poddębickiej Stobiernej nie wszystko do zobaczenia
("poddębicka" dla odróżnienia od Stobiernej k. Rzeszowa)
tyle, że reszta przy innej okazji.

Cały październik poza tym trzeba było wykradać chwile na grzybobrania.


Przecież w tym roku urodzaj niesamowity, a i muchomorki szczerzą się jakby szerzej niż zwykle!

Z pasją graniczącą z nałogiem oddawaliśmy się zbieractwu ...,

... zachwytowi i ...

... kontemplacji. :D


Z lasu wyganiał nas dopiero zmierzch, ale i o tym ten wpis nie będzie.


Zgodnie z rytmem pór roku, u nas czas nastał na otwarcie sezonu kulturalnego. :D

Okazja zdarzyła się przednia, bo właśnie w dniu urodzin Taty rozpoczął się w Rzeszowie festiwal "Źródła pamięci - Grotowski - Kantor - Szajna" .


Wszyscy ci trzej Wielcy Ludzie Teatru zawiązani są bądź z samym Rzeszowem,
bądź jego pobliżem (Kantor).  


Mając w kieszeniach zaproszenia na dwa festiwalowe spektakle, skorzystaliśmy z okazji i od rana...

przyglądaliśmy się, naszemu niegdyś, miastu.

Jak zwykle zajrzeliśmy do Muzeum Okręgowego, gdzie tym razem była
fascynująca (!!!)wystawa Judaików,
na której, niestety, przemiła Pani Muzealnik pilnie strzegła,
byśmy nie zrobili zbyt szczegółowych zdjęć.

Na szczęście, w dalszych salach nie była już taka sroga. :D

Ku niekłamanemu szczęściu  Facetów,
którzy chcieli zobaczyć szable
i którym 
prywatne zbiory militariów Jana Partyki
wprost zawróciły w głowach! :D


Prezes szybko wyrobił sobie specjalne względy

(No, jakżeby inaczej! :D)

i mógł się witać z Cieniami bardziej bezpośrednio

Potem, wzdłuż IPN-owskiego płotu przebiegliśmy ku Muzeum Etnograficznemu.

(Tam, od lat, specjalne względy ma przede wszystkim Tata, więc ta wizyta na trzech fantastycznych wystawach czasowych MUSI doczekać się osobnego wpisu.)

Oszukując czas najlepiej jak się da, potruchtaliśmy ku autku, ...


... kątem oka dostrzegając, ...


... że całkiem ładna ta nasza Prowincja :D

Tymczasem za Wisłokiem czekał na nas Piknik Naukowy i cuda, cudeńka.
Na kilkudziesięciu stoiskach prezentowali się i pasjonaci i młodzi naukowcy z gimnazjów, liceów i wyższych uczelni.
Wszystkiego można było dotknąć, pobadać .


Miał Prezes burzę na życzenie ...

... i takąż zamkniętą w czarodziejskiej kuli.
Mógł zerkać przez mikroskopy, puszczać kulki, których pęd magicznie przenosił się na inne.

Mógł porysować paluchem po tablicy interaktywnej, z piskiem uciekać przed plątającymi się pod nogami, zdalnie sterowanymi robotami w kształcie kłapiącego kajmanią paszczą "kajmana" :D , a nawet ...

... wygrać wojnę robotów z własnym Tatą!

Trudno było oderwać nam Cypriana od niesamowitej kolekcji modeli kartonowych ...


Kiedy jednak dotarliśmy do ruchomej makiety bitwy pod Racławicami...

... skapitulowaliśmy.

Zdążenie do teatru wydawało się być niemożliwe.

Makieta jest przedsięwzięciem stricte prywatnym!

Ot, Pewien Dziadek ...

... rzeźbił ją przez pięć lat ...

... dla swojego Wnuka! 

Przyznajcie, imponujący dowód miłości !!!


Gapiliśmy się więc, gapili i (parafrazując poczciwego Steda) wojna to była straszna, bo Czas nas chciał zniszczyć, lecz nam udało się zachwycić go. :DDDD

Z językiem na brodzie udało się nam dotrzeć do naszego ulubionego
(jak już wielokroć podkreślaliśmy) Teatru Maska
na inaugurację festiwalu i rewelacyjny spektakl
- adaptację opowiadania Fiodora Dostojewskiego "Bobok"zrealizowaną przez  
Stowarzyszenie Inicjatyw Artystycznych "Pełna Kultura". 
(Tam realizują się w "dorosłym" repertuarze świetni aktorzy MASKI.)

A że zapału do walki z Czasem nam nie brakuje,
w godzinę po zakończeniu spektaklu siadaliśmy już na krzesłach innego teatru!
Teatru "amatorskiego", którego salą jest piwnica na jednej z bocznych, słabo deptanych i oświetlanych uliczek Rzeszowa. 

I Kochani! Wszem i wobec oznajmiamy, że Rzeszów WRESZCIE doczekał się Teatru z prawdziwego zdarzenia !!!

(Jak wiecie,
wizyta w naszym "najoficjalniejszym teatrze" im. Wandy Siemaszkowej sprawia,
że, na ogół,
na co najmniej rok mamy dość wizyt w tym Przybytku).

Niniejszym, mamy zaszczyt i przyjemność
gorąco polecić Wam
rzeszowski
TEATR PRZEDMIEŚCIE,

(ul. Reformacka 4)
którego dyrektorką, reżyserką, aktorką i autorką scenariuszy
(skromnie powiedziane, bardzo skromnie!) jest Pani Aneta Adamska.

Obejrzeliśmy sztukę "Święto" ze świetnym tekstem, dobrą grą i rewelacyjną plastyką sceny. Niesamowite wrażenie zrobiło na nas "żywe monidło"!

Bardzo nam brakowało teatru, a tu proszę, jest, tylko my dotąd o tym, wieśniaki, nie wiedzieliśmy!
Notabene, Pani Adamska jest również pomysłodawczynią całego festiwalu.
Niestety w dni powszednie nie mogliśmy sobie pozwolić na przyjazdy do Rzeszowa, by zobaczyć choćby spektakl teatru japońskiego, duńskiego,
nie mówiąc już o monodramie nieocenionej Ireny Jun...

Mimo to, jesteśmy usatysfakcjonowani. Tak wyglądała jedna niedziela. Na Prowincji.

O czym przez półtora tygodnia nie mieliśmy kiedy napisać... :D

Bo wciąż się działo! :D

Pijcie rudej Jesieni na umór!

Pzdr.

Post Scriptum.

Jednocześnie po prostu MUSIMY się bezwstydnie pochwalić.
Spotkał nas doprawdy niezwykły, wzruszający zaszczyt.

Nasz poprzedni wpis "Norwid"
trafił, jako ciekawostka, między
"norwidiany"!!!

W najśmielszych marzeniach nie spodziewaliśmy się takiego wyróżnienia!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...