poniedziałek, 29 czerwca 2009

POWÓDŹ - opera tragiczna w trzech aktach



Pierwsze słowa tego wpisu należą się Wszystkim Naszym Przyjaciołom,z bliska, z daleka, a nawet z bardzo daleka, którzy dzwonili, pytali, wspierali .
Dzięki!!!
Wielkie dzięki Rodzince, która przyjechała pomagać, tudzież Prezesa powodzianina przechowała w dni, gdy byliśmy bez wody, prądu, gazu i telefonii stacjonarnej i po szyje w błotku.



I wielkie dzięki Panu Bogu , że woda nie weszła nam wyżej. Biorąc pod uwagę straty wielu naszych sąsiadów,
jesteśmy
NIEZWYKLE SZCZĘŚLIWYMI LUDŹMI!!!!


Uwertura


Było chłodno i co chwilę kapało. Prezes cóś przeczuwał. Nabyte niedawno doświadczenie w brodzeniu w kałużach, tudzież świeżość spojrzenia na Świat (prawie dwulatka!) sprawiły, że w drodze do sklepu z niepokojem badał poziom wody w rzece.
Na wsi, jak to na wsi - ludzie w pośpiechu, w przerwach między kapawicami kosili, suszyli i kopili siano. Tatuś nie pojmował, dlaczego Prezes z uporem maniaka "niszczył" kopki. Tymczasem i Bąbel i psy już wiedzieli.

Czas było sianu do stodół...
... ale niemądry Tatuś nie uwierzył synu. Oglądał się na boki, czy kto szkodnika przy sianie nie przyuważył. ( Ech, "Syna ty moja, syna maja". Przepraszam.)
Niestety, bez zrozumienia ze strony dorosłych, sam Bąbelek nie dał rady łąk posprzątać. Niestety.

Akt I
Przed

Zrobiło się ciepło, ale nie przestawało padać. Cierpliwość Wielopolki się skończyła.
Rozlała się. Jak zwykle. Jak raz czy dwa razy każdego roku. Nikogo tym nie zdziwiła.
A powódź nie tylko straszna jest. Bywa i piękna
pięknem smutnym i budzącym respekt.

Bąbel nie był smutny. Właśnie tego dnia dostał nowe gumiaczki, a kiedy je lepiej przetestować jak nie w czasie powodzi?
Wszystko nowe należy sprawdzać małymi kroczkami.
Gumiaczki nawet nawet,
Dobra! Spróbujmy ostrej jazdy - jak się sprawdzą w poważnych próbach polowych.
Meldunek z akcji: gumiaczki są za krótkie, (powinny sięgać do czubka głowy) ale wylewanie z nich wody jest bardzo śmieszne. Niestety, mama przerwała szaleństwa (dziewczyny nie znają się na fajnych zabawach) i zagoniła do domu suszyć się. Tatuś też z markotną miną podążył ku domowi. Pohasałby jeszcze z synem po wodzie, a jak!
Od rana jednak znów absorbowała Prezesa wyłącznie powódź. Błyskawicznie skalkulował zyski i straty, a ustaliwszy priorytety począl rozbierać most...
... aby zatrzymać (zasypać?) powódź. Orobił się uczciwie!
Potem obowiąkowy Bąbel-Pracuś znów zbadał poziom wód.
Zmierzył krokami zalany areał.
I tu Mamy cierpliwość znów się skończyła (a zapewne Bąbel dokonałby jeszcze wielu pożytecznych przeciwpowodziowych rzeczy).

Mycie, suszenie, przebieranie w paskudne, czyste ubrania to ohyda!!!!

Akt II
W trakcie


Woda z gór waliła "ławą".
(To zdjęcie nie jest nieostre - to tylko efekt załzawionych oczu Mamy - mamy empatyczny obiektyw :-))

Wał przeciwpowodziowy krzaków nie pozwolił spłynąć do morza naszemu autku. Zresztą łodzie podwodne muszą być żółte, więc nasze się nie nadaje.
Pranie nastawione na podwójne płukanie.
Jeszcze jest gdzie biesiadować. Po chwili stół spłynął (ale jest odzyskany z krzaczorów, nie martwcie się).

Oj, no jak ten Dzielny Tato dotrze nas ratować? Mieliśmy nadzieję, że dopłynie jakoś na notebooku... Nie musiał. Zanim przybył (oczywiście na białym koniu i taki piękny, że coś), woda opadła.

Róże nie dały się powodzi. Zupełnie jak my. A na wózku ocalał jeden z małych kociaków. Dzięki Ci Bąbelku, że jeszcze nie wyrosłeś z wózka!

Więcej zdjęć powodziowych nie ma. Tato, jadąc z pracy, relacje słyszał na bieżąco w telefonie, a w domu było ciemno i straszno. Prezes czuł, że coś jest nie tak i żądał zainteresowania. Słusznie. Mama musiała trzymać fason.

Akt III
Po

Niestety, smród coraz gorszy. Tego się nie da sfotografować. Grozi nam epidamia. Tylko czego?
Fotki z niedzieli. Malownicza perspektywa naszej piwnicy. Albo - nasza malownicza piwnica w perspektywie. 65m kw. Z każdego metra kwadratowego wynieśliśmy cztery wiadra szlamu. Oczywiście najpierw czekaliśmy aż spłynie woda ( jakie to było miłe nieróbstwo). Poza tym musieliśmy najpierw wynieść wszystko, co przez lata tam zgromadziliśmy, rzeczy niezbędne, bardzo potrzebne, potrzebne, przydasie, no i śmieci....
To był nasz hydrofor.
To była nasza pralka.
Pa, pa.
A oto nasz zalany samochód. Niestety, nie tylko tym złotym płynem, którego opakowanie uśmiecha się do Was z karoserii.
Pod spód będzie musiał zajrzeć fachowiec - my niestety należymy do tych mniej pożytecznych ludzi, którym nie trzeba wprawdzie tłumaczyć różnicy między przymiotnikami "transcendentny" i transcendentalny", ale ciężko nauczyć, którą śrubkę, gdzie wkręcić. Wybraliśmy więc tylko tyle błota, siana i patyków, ile się dało sięgając ręką.
Nagie autko nie wygląda. Nic to. Się wysuszy, się ubierze (wszystko przy pomocy Bliskich).
Front robót.
Bezpańskie ogórki przyjmiemy w każdych ilościach.
Po co nam Seszele? Grill, piwo, parasolka, słońce jak w tropikach, smród jak nad morzem. Żyć nie umierać. Tylko woda gdzieś odpłynęła...
Smród Ogarom nie przeszkadza.

W Ich ocenie nie jest najgorzej.
Zatem, my do roboty, a Ogary (jak każe tradycja) poszły w bród! (tak to jakoś leciało, nie?)
Przybył Bąbel z wygnania. Nieco zdziwił go księżycowy krajobraz miejsc poniekąd znanych.


Omiótł wzrokiem okolicę.

Sprawdził miejsca strategiczne...

Zmartwił się deko.
Stan zabawek był jednakowoż dość zadowalający,
więc podumawszy
zebrał się w sobie. I zabrał do roboty.


Oczyścił most (jak umiał najlepiej).

A potem postanowił oczyścić resztę wsi.
Biegał i biegał. Z takim robotnikiem nie zginiemy.

Cały wpis kończyłby się zatem, wbrew okolicznościom, optymistycznie, gdyby nie jeden wstrząsający fakt. Bąblu spłynęła do morza najukochańsza z zabawek - "SIA-RKA"!!!.

Przyjaciół z pólnocy Polski, południa Skandynawii i innych brzegów Morza Bałtyckiego uprasza się o regularne patrolowanie plaż i w razie znalezienia rzeczonej "SIA-RKI" odesłanie jej na adres:

PREZES BĄBEL, ŁOPUCHOWA, OGARZE POGÓRZE.
Z góry dziękujemy :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...