Na początek wypada się wytłumaczyć
( szczególnie Krzyśkowi Pogórskiemu i DZIĘKI KRZYSIU!)
z ostatniego wpisu, który
- niczym Latający Holender -
to się pojawiał, to znikał.
Ano tak się zdarza, że czasem wszystko kudli się i kołtuni pozornie, a na koniec z zadziwieniem oglądamy finezyjnie spleciony warkocz.
Tym razem pieczołowicie rozczesywane i plecione pasemka zlożyły się na kołtun.
Nie bacząc na liczne a straszliwe niebezpieczeństwa, jakie nam grożą, z odwagą wartą lepszej sprawy
odcięliśmy.
( Heh, póki co, nie był to ani jedyny, ani najmniejszy z naszych kołtunów.
Lawina
( Heh, póki co, nie był to ani jedyny, ani najmniejszy z naszych kołtunów.
Lawina
wciąż mknie w dół i tylko Jeden W Górze wie, gdzie i kiedy się zatrzyma.)
A teraz do rzeczy.
Jesteśmy w posiadaniu dwóch poematów w maszynopisie
w okładkach uczynionych zapewne ręką autora.
To scheda po nieznanym dziadku Mamy, Tadeuszu Myszce,
który nie przetrwał pieszej wycieczki w głąb Niemiec,
do czwartego bodajże z kolei obozu koncentracyjnego.
Gdyby hitlerowcy nie byli już wówczas poważnie zajęci przegrywaniem wojny,
nie omieszkaliby zapewne poinformować Babci Stefanii, że mąż zmarł na atak serca.
W końcu wszyscy tak umierali.

W epoce przedinternetowej Mama często zastanawiała się, kim mógł być ów warszawski znajomy dziadka, który powierzył mu swoje utwory.
Dziś na takie pytania odpowiada wujek Google.
Jest możliwe, że to ten Stefan Rassalski, bo, podobnie jak dziadek Myszka, jakiś czas był stołecznym dziennikarzem.
Mogli się więc znać.
Czy jest możliwe, by powstańczy fotoreporter Ster zdołał wynieść ze Spalonego Miasta
jakieś inne egzemplarze utworów?
Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty,
(...)
Jesteśmy - mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty
Albo litery zlizywał buzujący ogień.
Racja, Panie Miłosz!
Ba, nawet dosłownie Racja.
Przycupnęły w małej galicyjskiej mieścinie.
Nie. Nie zdołałam przedrzeć się przez całość. Ugrzęzłam w kalejdoskopie obrazów utkanych
z wyszukanych metafor, porównań, epitetów, peryfraz i takich tam :D.
Może to lenistwo intelektualne, może archaiczna, pełna patosu i barokowych ornamentów estetyka,
może słaby tekst...
Prawdę mówiąc, z lekkim żalem postawiliśmy na to ostatnie.
Grzebiąc się jednak ostatnio w papierach przodków, spojrzeliśmy na pisma nieznanego nam
Pana Rassalskiego okiem syna czy wnuka.
Czy mówił im o swoich próbach literackich w ogóle, skoro w latach powojennych z powodzeniem wypowiadał się wizjami plastycznymi?
Ukończona w 1937 roku Apokalipsa to uczciwie zapisane 104 strony maszynopisu.
Nie liryczny zapis chwili wzruszenia, który beztroską kroplą skapnął z pióra, a długotrwała mordęga w szukaniu słów dla wyrażenia myśli.
Ile lat spędził dwudziestokilkuletni Stefan nad nadaniem kształtu swoim refleksjom?
Ile wieczorów spędził na pisaniu i kreśleniu, miast na młodzieńczych hulankach i swawolach??
Jakich trudów przysparzało mu dążenie, by "odpowiednie dać rzeczy słowo"???
Ile razy budził się w nocy, by dopisać czy przekreślić jeden wers, jeden wyraz????
Ile razy przeżył euforię, gdy poczuł, że obraz był skończony i zupełny?????
Ile jego nocy było gęstych od zwątpienia i niewiary??????
I wreszcie, ile razy każda strona była przepisana, zanim mogła przejść w ręce dziadka Mamy z nielicznymi tylko dopiskami ?
Niektórzy pamiętają, jak wyglądało życie bez klawiszy "delete" i "backspace"...
Niektórzy pamiętają, jaki fizyczny niemal ból sprawić może darcie kartki wcześniej pieczołowicie zapisywanej...
A pracę nad Apokalipsą, jak widać z ilości odwołań w tekście poematu, poprzedziło nie tylko skrupulatne poznanie Biblii, ale i trud oswojenia Jej.
Czy owo poetyckie doświadczenie stało się źródłem doświadczeń metafizycznych? Mistycznych?
A może było na odwrót?
Drugi poemat, Pieśń powojenna, to "tylko" 13 stronic.
Kolejne trzynaście stron poszukiwania słów, wystukiwania ich nocą przy szczelnie zasłoniętym oknie w okupowanej Warszawie.
"Tylko" trzynaście?
Dla nas - "aż".
No i, dlaczego poemat ukończony w 1941 roku, jest "powojenny"?
Bez względu na poziom artystyczny utworu, jeśli jest to wyraz pesymizmu autora, nas Jego dramat ściska za gardło.
Tak czytalibyśmy te teksty, gdyby to był nasz krewny...
Jaki portret przodka mógłby wyłonić się z prób odpowiedzi na te i inne pytania?
W końcu
tak
słowa to nie petrodolary
boleściwe są
w pogoni sensu nieujarzmione
pod ich batogiem mózg
jak krwiak
tak
słowa boleściwe są
niepowstrzymana lawina przygniatająca
noc
Bliskich Pana Stefana Rassalskiego zapraszamy do kontaktu :D
A Wam wszystkim Bóg Zapłać za znoszenie naszych fumów, nieustającą pamięć i życzliwość.
Bywajcie!
w okładkach uczynionych zapewne ręką autora.
To scheda po nieznanym dziadku Mamy, Tadeuszu Myszce,
który nie przetrwał pieszej wycieczki w głąb Niemiec,
do czwartego bodajże z kolei obozu koncentracyjnego.
Gdyby hitlerowcy nie byli już wówczas poważnie zajęci przegrywaniem wojny,
nie omieszkaliby zapewne poinformować Babci Stefanii, że mąż zmarł na atak serca.
W końcu wszyscy tak umierali.
W epoce przedinternetowej Mama często zastanawiała się, kim mógł być ów warszawski znajomy dziadka, który powierzył mu swoje utwory.
Dziś na takie pytania odpowiada wujek Google.
Jest możliwe, że to ten Stefan Rassalski, bo, podobnie jak dziadek Myszka, jakiś czas był stołecznym dziennikarzem.
Mogli się więc znać.
Czy jest możliwe, by powstańczy fotoreporter Ster zdołał wynieść ze Spalonego Miasta
jakieś inne egzemplarze utworów?
Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty,
(...)
Jesteśmy - mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty
Albo litery zlizywał buzujący ogień.
Racja, Panie Miłosz!
Ba, nawet dosłownie Racja.
Przycupnęły w małej galicyjskiej mieścinie.
Nie. Nie zdołałam przedrzeć się przez całość. Ugrzęzłam w kalejdoskopie obrazów utkanych
z wyszukanych metafor, porównań, epitetów, peryfraz i takich tam :D.
Może to lenistwo intelektualne, może archaiczna, pełna patosu i barokowych ornamentów estetyka,
może słaby tekst...
Prawdę mówiąc, z lekkim żalem postawiliśmy na to ostatnie.
Grzebiąc się jednak ostatnio w papierach przodków, spojrzeliśmy na pisma nieznanego nam
Pana Rassalskiego okiem syna czy wnuka.
Czy mówił im o swoich próbach literackich w ogóle, skoro w latach powojennych z powodzeniem wypowiadał się wizjami plastycznymi?
Ukończona w 1937 roku Apokalipsa to uczciwie zapisane 104 strony maszynopisu.
Nie liryczny zapis chwili wzruszenia, który beztroską kroplą skapnął z pióra, a długotrwała mordęga w szukaniu słów dla wyrażenia myśli.
nie
skruszyło się słowo
choć
w pięść zaciśnięte palce
zbielały...
leży
tak teraz
w
otwartych dla chiromantów
niepokaleczonych
nim
pajęczynach
dłoni bezradnych
leży
niewzruszone
granitowy knebel
ulituj
się
Słowo
bo
gardło
zaciśnięte
okrutną
niełaską
rzęzi
żebrząc
o strużkę oddechu
Ile lat spędził dwudziestokilkuletni Stefan nad nadaniem kształtu swoim refleksjom?
Ile wieczorów spędził na pisaniu i kreśleniu, miast na młodzieńczych hulankach i swawolach??
Jakich trudów przysparzało mu dążenie, by "odpowiednie dać rzeczy słowo"???
Ile razy budził się w nocy, by dopisać czy przekreślić jeden wers, jeden wyraz????
Ile razy przeżył euforię, gdy poczuł, że obraz był skończony i zupełny?????
Ile jego nocy było gęstych od zwątpienia i niewiary??????
I wreszcie, ile razy każda strona była przepisana, zanim mogła przejść w ręce dziadka Mamy z nielicznymi tylko dopiskami ?
Niektórzy pamiętają, jak wyglądało życie bez klawiszy "delete" i "backspace"...
Niektórzy pamiętają, jaki fizyczny niemal ból sprawić może darcie kartki wcześniej pieczołowicie zapisywanej...
A pracę nad Apokalipsą, jak widać z ilości odwołań w tekście poematu, poprzedziło nie tylko skrupulatne poznanie Biblii, ale i trud oswojenia Jej.
Czy owo poetyckie doświadczenie stało się źródłem doświadczeń metafizycznych? Mistycznych?
A może było na odwrót?
Drugi poemat, Pieśń powojenna, to "tylko" 13 stronic.
Kolejne trzynaście stron poszukiwania słów, wystukiwania ich nocą przy szczelnie zasłoniętym oknie w okupowanej Warszawie.
"Tylko" trzynaście?
Dla nas - "aż".
No i, dlaczego poemat ukończony w 1941 roku, jest "powojenny"?
Bez względu na poziom artystyczny utworu, jeśli jest to wyraz pesymizmu autora, nas Jego dramat ściska za gardło.
Tak czytalibyśmy te teksty, gdyby to był nasz krewny...
Jaki portret przodka mógłby wyłonić się z prób odpowiedzi na te i inne pytania?
W końcu
tak
słowa to nie petrodolary
boleściwe są
w pogoni sensu nieujarzmione
pod ich batogiem mózg
jak krwiak
tak
słowa boleściwe są
niepowstrzymana lawina przygniatająca
noc
Bliskich Pana Stefana Rassalskiego zapraszamy do kontaktu :D
A Wam wszystkim Bóg Zapłać za znoszenie naszych fumów, nieustającą pamięć i życzliwość.
Bywajcie!