My jeszcze żyjemy! Gorzej z Internetem, niestety. Ledwo zipie. Brak nam dla niego i czasu i nerwów.
No, to właśnie lipcowa plucha uczy nas cierpliwości ( i pokory też). Zatem krótko streszczamy ten rozkapryszony lipiec.
W Łopuchowej początkiem lipca niekończąca się "przemocz" zamieniła się w upały z fajerwerkami.
W "naszym zaokiennym" podworskim parku raz za razem ginęły drzewa. Opuściliśmy więc wreszcie ( oczywiście pokonawszy bohatersko wszystkie spiętrzone trudności) dom rozsądny i w strugach deszczu, a jakże, pomknęliśmy do domu marzeń.
Po drodzze mieliśmy niezwykłe szczęście. Skręcając w drogę, która miała nas stromo i kręto wyprowadzić nad Domaradz, wyliczyliśmy przed sobą ze cztery ogromne, ciężkie ciężarówy. Z miłości dla naszego leciwego autka postanowiliśmy nie wlec się za nimi na dwójce i odbiliśmy w zupełnie "niepodrożny" bok.
W Golcowej przycupnął jeden z najstarszych późnogotyckich zabytków architektury drewnianej na naszych terenach - Kosciół pw. Św. Barbary i Narodzenia NMP.
Zbudowano go w II połowie XV w. w baaaardzo starym systemie konstrukcyjnym. W XIX w. został zeszpecony, tfu, przebudowany. M.in. rozebrano wówczas, tak przez nas ulubione, soboty. I tak jednak warto zobaczyć na własne oczy tę , jakże niepozorną, perełkę. Szkopuł w tym, że Golcowa nigdy nie jest po drodze :(
Tymczasem UchoDynia przywitała nas trawami po pachy...
i zapachami po upojenie (żeby nie rzec upicie :DDD). Czas na zachwyt szybko jednak ustąpił miejsca robocie.
Tacie "zaniebieszczyło w dali błonie" :D,
a Mama okazała się niższa od kwitnącego lubczyka.
Kwiaty oregano stały się Mekką ...
... wszystkich kosztowskich ....
... fruwaczy. No i , wobec tego, żal było to oregano tykać!
Im głębiej w grządki, tym więcej tam życia znachodziliśmy. I ruja, i poróbstwo,
i gigantyczne pseudobiedronki, które przefrymarczyły kropki za gabaryty,
albo za paski,
i stepujące zieleninki...
... straaaaasznie ciekawe świata,
i cudaki udajace, że głowę mają zuuuuuuupełnie gdzie indziej, niż mają...
i pluskwiaki udające, że w ogóle głowy nie mają, bo są zwykłą sałatą.
Cała UchoDynia pełna jest takich, siakich, różnorakich kosmitów. I nikt nam nie wierzy!
Ten Kosmita ma moc.
I z determinacją NADAL karmi dinozaury zielskiem.
I, żeby Wam to pokazać na blogu, spędziliśmy pewną dziwnie ciepłą niedzielę na Sanem, aby Tatuś złapał zasięg i internetowy cug.
Prezes zaczął od walenia kijem w San, w celu zbadania, czy są tu "raki i krokodyle". (Tata tymczasem sprawdzał pocztę i wrzucał zdjęcia na blog)
Ponieważ nawet jeden mały krokodyl nie raczył przybyć na zew Prezesa, ten zaczął łowić zwykłe, prozaiczne okonie. ((Tata tymczasem sprawdzał pocztę i wrzucał zdjęcia na blog)
Przyszedł wreszcie czas na zabawę pod tytułem "TRZĘSIENIE BŁOTKA". (Tata tymczasem sprawdzał pocztę i wrzucał zdjęcia na blog)
Po czterech godzinach Tata tę pocztę sprawdził, a na blog wrzucił trzy zdjęcia. Więcej nie wytrzymały baterie. Wycieczka w poszukiwaniu zasięgu to nie był dobry pomysł....
A bocian?
Pewnie zawijał w te sreberka, bo dlaczego tylko świstakom wolno????
Padać nie przestaje, więc wkrótce może opowiemy o rycerzu w Krasiczynie... I jak tu narzekać na niepogodę?!