środa, 22 stycznia 2014

Stefan Rassalski czyli pytania bez odpowiedzi

Na początek wypada się wytłumaczyć 
( szczególnie Krzyśkowi Pogórskiemu i DZIĘKI KRZYSIU!)
z ostatniego wpisu, który 
-  niczym Latający Holender -
to się pojawiał, to znikał.

Ano tak się zdarza, że czasem wszystko kudli się i kołtuni pozornie, a na koniec z zadziwieniem oglądamy finezyjnie spleciony warkocz.
Tym razem pieczołowicie rozczesywane i plecione pasemka zlożyły się na kołtun.
Nie bacząc na liczne a straszliwe niebezpieczeństwa, jakie nam grożą, z odwagą wartą lepszej sprawy
odcięliśmy.
( Heh, póki co, nie był to ani jedyny, ani najmniejszy z naszych kołtunów.
Lawina
wciąż mknie w dół i tylko Jeden W Górze wie, gdzie i kiedy się zatrzyma.)

A teraz do rzeczy.



Jesteśmy w posiadaniu dwóch poematów w maszynopisie
w okładkach uczynionych zapewne ręką autora.
To scheda po nieznanym dziadku Mamy, Tadeuszu Myszce,
który nie przetrwał pieszej wycieczki w głąb Niemiec,
do czwartego bodajże z kolei obozu koncentracyjnego.
Gdyby hitlerowcy nie byli już wówczas poważnie zajęci przegrywaniem wojny,
nie omieszkaliby zapewne poinformować Babci Stefanii, że mąż zmarł na atak serca.
W końcu wszyscy tak umierali.



W epoce przedinternetowej Mama często zastanawiała się, kim mógł być ów warszawski znajomy dziadka, który powierzył mu swoje utwory.
Dziś na takie pytania odpowiada wujek Google.
Jest możliwe, że to ten Stefan Rassalski, bo, podobnie jak dziadek Myszka, jakiś czas był stołecznym dziennikarzem.
Mogli się więc znać.


Czy jest możliwe, by powstańczy fotoreporter Ster zdołał wynieść ze Spalonego Miasta
jakieś inne egzemplarze utworów?

Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty,
(...)
Jesteśmy - mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty
Albo litery zlizywał buzujący ogień.

Racja, Panie Miłosz!
Ba, nawet dosłownie Racja.
Przycupnęły  w małej galicyjskiej mieścinie.


Nie. Nie zdołałam przedrzeć się przez całość. Ugrzęzłam w kalejdoskopie obrazów utkanych
z  wyszukanych metafor, porównań, epitetów, peryfraz i takich tam :D.
Może to lenistwo intelektualne, może  archaiczna, pełna patosu i  barokowych ornamentów estetyka,
może słaby tekst...

Prawdę mówiąc, z lekkim żalem postawiliśmy na to ostatnie.
Grzebiąc się jednak ostatnio w papierach przodków, spojrzeliśmy na pisma nieznanego nam
Pana Rassalskiego okiem syna czy wnuka.
Czy mówił im o swoich próbach literackich w ogóle, skoro w latach powojennych z powodzeniem wypowiadał się  wizjami plastycznymi?


Ukończona w 1937 roku Apokalipsa to uczciwie zapisane 104 strony maszynopisu.
Nie liryczny zapis chwili wzruszenia, który beztroską kroplą skapnął z pióra, a długotrwała mordęga  w szukaniu słów dla wyrażenia myśli.



nie skruszyło się słowo

choć w pięść zaciśnięte palce

zbielały...

leży tak teraz

w otwartych dla chiromantów

niepokaleczonych nim

pajęczynach dłoni bezradnych



leży niewzruszone

        

                          granitowy knebel



ulituj się

Słowo

bo

gardło zaciśnięte

okrutną niełaską

rzęzi

żebrząc

    o strużkę oddechu
 



Ile lat spędził dwudziestokilkuletni Stefan nad nadaniem kształtu swoim refleksjom?
Ile wieczorów spędził na pisaniu i kreśleniu, miast na młodzieńczych hulankach i swawolach??
Jakich trudów przysparzało mu dążenie, by "odpowiednie dać rzeczy słowo"???
Ile razy budził się w nocy, by dopisać czy przekreślić jeden wers, jeden wyraz????
Ile razy przeżył euforię, gdy poczuł, że obraz był skończony i zupełny?????
Ile jego nocy było gęstych od zwątpienia i niewiary??????
I wreszcie, ile razy każda strona była przepisana, zanim mogła przejść w ręce dziadka Mamy z nielicznymi tylko dopiskami ?
Niektórzy  pamiętają, jak wyglądało życie bez klawiszy "delete" i "backspace"...
Niektórzy pamiętają, jaki fizyczny niemal ból sprawić może darcie kartki wcześniej pieczołowicie zapisywanej...


A pracę nad Apokalipsą, jak widać z ilości odwołań w tekście poematu, poprzedziło nie tylko skrupulatne poznanie Biblii, ale i trud oswojenia Jej.
Czy owo poetyckie doświadczenie stało się źródłem doświadczeń metafizycznych? Mistycznych?
A może było na odwrót?

Drugi poemat, Pieśń powojenna, to "tylko" 13 stronic.


Kolejne trzynaście stron poszukiwania słów, wystukiwania ich nocą przy szczelnie zasłoniętym oknie w okupowanej Warszawie.
"Tylko" trzynaście?
Dla nas - "aż".
No i, dlaczego poemat ukończony w 1941 roku, jest "powojenny"?
Bez względu na poziom artystyczny utworu, jeśli jest to wyraz pesymizmu autora, nas Jego dramat ściska za gardło.

Tak czytalibyśmy te teksty, gdyby to był nasz krewny...
Jaki portret przodka mógłby wyłonić się z prób odpowiedzi na te i inne pytania?

W końcu

tak
słowa to nie petrodolary
boleściwe są
w pogoni sensu nieujarzmione

pod ich batogiem mózg
jak krwiak

tak
słowa boleściwe są
niepowstrzymana lawina przygniatająca
noc

Bliskich Pana Stefana Rassalskiego zapraszamy do kontaktu :D

A Wam wszystkim Bóg Zapłać za znoszenie naszych fumów, nieustającą pamięć i życzliwość.
Bywajcie!

środa, 1 stycznia 2014

Święta z Rodziną czyli dlaczego zginiemy w śmieciach :D



Kończy się świąteczny tydzień.
Nawet jeśli nie zdążymy do północka opublikować tego wpisu, 
mamy nadzieję, że nasze życzenia
Z Okazji Zmiany Kalendarza
zaliczycie wyjątkowo jako
niespóźnione. 
Dobrze?

Zatem niech Przyszłość będzie Wam dziś i zawsze
ciekawsza, szczęśliwsza i zdrowsza
od Przeszłości!!!


My tymczasem, po odejściu "na połoniny niebieskie" Taty,

otworzyliśmy wszystkie kasetki, pudła, teczki i cały ten czas poświęciliśmy spotkaniom 
z kilkoma pokoleniami rodziny Mamy.
(Wcześniej jakiś miesiąc zabrało nam zapanowanie nad księgozbiorem, 
bo, jak powszechnie wiadomo, aby przenieść, czy choćby przesunąć jakikolwiek regał z książkami, niestety, najpierw należy książki ułożyć w stosach na podłodze. Potem należy nauczyć się fruwać nad stosami. Potem należy ułożyć książki na powrót, walcząc o jakikolwiek sensowny system dobrosąsiedztwa tomów. Ufff...)


Nasz powigilijny stół zaczął wyglądać, a raczej nie wyglądać.


Takoż i podłoga...

i inne dostępne blaty...
Tak, wiemy, na Święta TRZEBA mieć wysprzątane, ale uwierzcie, 
naszej Rodzinie zupełnie to nie przeszkadzało!
Niezainteresowani jadłem i napitkiem bezszczelestnie przemykali
z jednej pożółkłej kartki na następną.


Całe tłumy przybyły z wiekowego albumu.


Niektórzy bardzo bliscy, choć znani tylko z opowiadań bądź podpisów.



I tak wielu bezimiennych.


Byli, żyli. Zostały zdjęcia, a historia przepadła.
Nie potrafilibyśmy wyrzucić ani jednej z niezidentyfikowanych fotografii...
To oczywiste.

Jednak mieliśmy nadzieję, że znajdziemy w tych stosach papierów 
COŚ
co wyrzucenia...

Nie wyrzucimy jednak kajecika oprawionego miękkim materiałem, który niegdyś, 
nawet bardzo Niegdyś,
był zielony i zdobny w złocenia, bo ...


... okazał się pamiętnikiem siostry Babci Klary, Heleny (1903-1986)
z wpisami z lat 1914-1919. Niestety większość po niemiecku, który to język jest nam
obcy :D
A swoją drogą, może ktoś pomoże nam zidentyfikować pojawiające się we wpisach miejscowości - MARIENBERG i SKOTSCHAU ?
Pradziad był kiedyś rządcą jakiegoś majątku na Morawach i Helena zaczęła edukację w szkole niemieckiej (do śmierci liczyła mrucząc tabliczkę mnożenia w tym języku :D). Może dzięki dziwczęcemu pamiętnikowi dowiemy się, gdzie to było?

Odkryliśmy też inny pożółkły kajecik.
Są w nim dziwne wyklejanki i też (chyba?) wpisy
pensjonarek (chyba?).

Na wszystkich kartach metoda ta sama - zdjęcie, a raczej widokówka pieczołowicie obklejona różnymi naklejkami i znaczkami pocztowymi.


Nie wiemy, do kogo należał.


Wszystkie wpisy datowane 1914 - 1917...

Nie.
Nie wyrzucimy.
Prawie sto lat temu jakieś tętniące życiem dłonie z przejęciem komponowały, naklejały, podpisywały. I tu wciąż  żyją. Może tylko tu?



Staliśmy się zatem posiadaczami kilkunastu różnych naklejek sławiących  C.K. austriacką ojczyznę i jej bohaterów o wątpliwej wartości realnej, za to ogromnej emocjonalnej ...


... tudzież kilkunastu pokancerowanych znaczków pocztowych z okresu I WŚ.
Co gorsze, zadrży nam ręka, kiedy najdzie nas chęć na wyrzucenie własnych podstawówkowych pamiętników, bo czemu by za kolejne sto lat nie ożyć w rękach praprawnuków?


Skoro ze wzruszeniem otwieramy dowód osobisty pradziadka Juliana wystawiony w 1931r.,...

... czy Kennkarty z odciskami palców, których już tak dawno nie można dotknąć, a innych nigdy się nie dotknęło, to nie możemy już wyrzucić dowodów osobistych naszych rodziców czy własnych...


Po Prababci została wizytówka, choć
dworu w Koszycach Wielkich p. Tarnów już nie ma. 
Ergo: nie wyrzucamy wizytówek!!!!


Nie szczeźnie w ogniu także i ten postrzępiony zeszyt.
Okazał się pieczołowicie kaligrafowanym...


... starodawnym śpiewnikiem. Pewnie Dziadka Bogusława (1883-1971). Być może z czasów studenckich, kiedy głodem przymierał, by biegać ze swymi skrzypcami do Konserwatorium? Być może z czasów, gdy uczył już muzyki w Seminarium Nauczycielskiem?
Heh, a może to śpiewnik jego ojca, Józefa, kierownika szkoły w Ochotnicy?
Trzeba by pewnie wiedzieć, do kiedy słowa grzmiącej nam swą potęgą pieśni zaczynały się
Boże, coś Rossyię ?
Pieśń ta zanotowana jest pod numerem 55.
56 to Wiersz na Murawiewa przez Stupnickiego, ...



...a 54 - Mowa X. Zawistowskiego Bernadyna ?? Anny w Krzyrowie w Królestwie Polskiem mianej 
do Kompanii Krakowskiej.
Data Mowy na zdjęciu.


Doprawdy, nie jesteśmy pewni, czyja ręka pracowicie spisała te karty. 
Czy stąd wyjmowała pióro, maczała w czarnym atramencie, by po skończonej robocie potrzepać nowy tekst piaskiem?
Pewnie nie, bo ten bibelot raczej z czasów II Rzeczypospolitej, a śpiewniczek starszy...


Musimy więc znaleźć miejsce na kolejny, mniejszy śpiewniczek czy notesik ze zbiorem przemówień na różne okazje i wzruszającym zapisem codziennych wydatków podróży rozpoczętej 12 kwietnia 1924r. z "niewiadomokąd" do Poznania (pospieszny 12,37 :DDD)
i zakończoną w Wejherowie, po 12to-etapowej wędrówce.Nie sposób zatem wyrzucić i notatnika młodzieńczego Dziadzia Wojtka, gdzie zapisy bridżowe przeplatają się z cytatami z czytanych lektur... No i co zrobić z naszymi zeszytami z piosenkami ???


Nie wyrzucimy biletu Dziadzia Wojtka do Leningradu  z 1972r., bo...


... cieszy nas przepustka graniczna Babci Klary z 1926r. :D


Nie wyrzucimy listu pięcioletniej Mamy do Dziadków, ...

... ani innych listów, których nikt przed nami nie wyrzucił, ponieważ...

ten niewyrzucony list
z (uwaga!) sierpnia 1939r. brata Pradziadka Juliana, jest dziś...

                          
... relikwią, (której kopię wraz z kilkoma skanami zdjęć przekazał na wakacjach 
nasz Najpierwszy do izby muzealnej naszego przodka), bł. Bronisława Komorowskiego, pierwszego i jedynego polskiego proboszcza w Wolnym Mieście Gdańsku aresztowanego przez hitlerowców już we wrześniu i zamęczonego przez nich.
Ten nieznany biografom Bronisława list narobił tyle zamętu, że książka o bracie pradziadka zamiast we wrześniu, ukaże się najprędzej w marcu :DDD

Mniemaliśmy, że bez drgnienia serc
pozbędziemy się książek niemieckich z końca XIX i początku XXw.!

To w większości literatura romansowa i wiersze. 
Okładki poniszczone, język nieludzki, takoż i alfabet.


Niestety!!!


Mamy związane ręce z powodu dedykacji dla prababci Berthy von Porembski !


Skapitulowaliśmy.
Nie wyrzucimy nut dziadka, choć nikt z nas nie gra na skrzypcach, ...

... ani NAWET zeszytu z przepisami kulinarnymi, pieczołowicie notowanymi w dwóch językach na początku ubiegłego wieku...

 I miliona innych papierów.

Dom zamieszkują znane i nieznane cienie, a w Święta rojno u nas i gwarno.
No, nic.
W końcu też utoniemy w śmieciach
i dołączymy do  szeregu, dopóki jakiś rozsądniejszy potomek
nie przeniesie nas do nicości. 

Wystarczy iskra...

Niby łatwo, a  jednak nie.

Bywajcie!

Właśnie po raz pierwszy z Cypriankiem spełniliśmy Noworoczny Toast 
dzieckowym "szampanikiem"
mając nadzieję, że ten rok okaże się łaskawszy dla nas.
A równo i dla Was.

("Dzieckowy" - nie - "dzieckowy" - szampan otwiera się u nas w domu szablą.)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...